czwartek, 6 listopada 2014

Statystycznie i nostalgicznie

No i się porobiło.
Jeszcze tydzień temu tak sobie patrzyłam na statystykę wejść na bloga i było jakieś 92 tysiące. No nieźle myślę, Już się zbliżam do setki (!), no dobra, słaba ta statystyka jak na trzy lata i cztery kwartały ale może się za bardzo nie staram, jakbym tak swoje wejścia policzyła to już bym dawno przekroczyła dwa miliony hehe... W każdym razie pomyślałam że jakiś konkurs trza zrobić na łapanie licznika czy coś. Dziewięćdziesiąt dwa tysiące przez taki okres to jeszcze jakiś miesiąc, dwa, myślę ja sobie, to mam czas. To było jakoś w czwartek, konkurs miałam przemyśleć w miniony weekend. No i co??? Kurna felek, to żeście mnie zaskoczyli. Wchodze ja sobie w sobotę a tu już grubo ponad sto tysięcy pękło... No to konkursu na łapanie licznika nie bydzie. Chyba że na milion to się postarajcie :-)
Ale nie ma tego złego, jak to mówią, pomysł w głowie został i siedzi, tylko czeka na okazję. Która to, zapewniam Was, już niedługo będzie. O nagrody się nie obawiam, oprócz odcisku palca środkowego pani prezes i paru kłaków z Migusiowego ogona będzie jeszcze coś ekstra! Mikołaj niedługo będzie łaził, pewnie coś wrzuci przez komin...
A tak dla porządku, to trochę jestem zaskoczona pozytywnie, na onecie mnie pokazali czy co?
Statystyki mówią że ostatnimi czasy dzienna ilość wejść waha się w granicach 100-500.
Najwięcej wejść w ubiegłym miesiącu miał post "Co robi kobieta żeby się pocieszyć", drugie - "Jak matka z córką", a trzecie - tadam - krótka wzmianka o Drakuli :-)
Oprócz bezpośrednio z gugla czy z przeglądarki, najwięcej osób przychodzi do mnie od Stardust z "Bez Odwrotu", od Gosi z "Za moimi drzwiami" i od Pantery ze "Świat to dżungla".
Najwięcej wejść jest z Polski, potem USA (!), UK, Francja, Niemcy, Hiszpania, Ukraina, Tajwan, Rosja, Czechy...
A teraz najlepsze. Wyniki wyszukiwania. Podaję oczywiście statystyki miesięczne. Uwaga. Czego ludzie szukają trafiając na mojego bloga:

  • zmagania duszy z ciałem (to chyba ja hehe!)
  • humor na piątek
  • co by było gdyby słońce zgasło wie... (niestety dalej mi się nie wyświetla)
  • humory z zeszytów szkolnych
  • jak być dobra w lozku (Oooooo! no to to ja rozumiem!)
  • wiersz kartki z kalendarza
  • antosiowa karuzela blog (tego to zupełnie nie rozumiem)
  • awans czy dam radę
  • bestia i kaszalot (hue hue hue)
I to tyle statystyki. 

Dziękuję wszystkim za to że wciąż czytacie te wszystkie kreacje mojego świrniętego umysłu, a w dowód wdzięczności te oto kfiattki - specjalnie dla Was!

wtorek, 4 listopada 2014

Jak dupcia niemowlęcia

Oszalałam. Zwariowałam. Tego to się już nawet leczyć nie da. Wszystko przez tę gębę paskudną.
Jakoś tak w zeszłym roku zaczęłam próbować powoli różne kosmetyki Clinique, najpierw do oczyszczania twarzy, potem do makijażu, jakieś delikatne kremy z jedne czy dwa... Po raz pierwszy połasiłam się na zakup droższych kosmetyków w sklepie a nie online, a to z prostego powodu - korzyści materialnych! Kto by nie wykorzystywał korzyści, jak dają to się bierze i próbuje. No bo to na początku dostałam jedną próbkę, dwie, potem przysłali mi kupon na normalnej wielkości szminkę za darmo, dwutygodniowe próbki podkładów, które mogłam sobie dowolnie próbować bo jak mi jeden nie pasował to dostawałam drugi i tak aż do wybrania tego właściwego. Fajny biznes, przez trzy miesiące tylko na próbkach jechałam... Raz za zakup na jakąś tam wcale nie zawrotną kwotę dostałam kosmetyczkę wypełnioną miniaturowymi próbkami... no jak tego nie lubić?
Za jakieś grzechy poszłam sobie razu pewnego pooglądać ile będę musiała ja wydać w przyszłym miesiącu na te niezbędne do życia produkty które mi sie właśnie zaczęły kończyć, a tam... pani mnie zgarnęła na fotelik i zaczęła opowiadać jaki to oni świetny produkt właśnie wprowadzają i że jeszcze nie ma w sprzedaży ale za chwilę będzie bla bla bla i czy chcę spróbować. Chodziło o szczotkę do twarzy. Sonic brush. Do tej pory nie wiem co to jest ten sonic, ale brzmi fajnie, nie? Widziałam już niejednokrotnie taką szczotkę gdzieś tam na półce ale za taką cenę to ja wolę sobie palcami buzię szorować, myślałam... W każdym razie, pani poopowiadała mi o szczoteczce, wymyła mi nią gębę, przy okazji oczyszczając ją z makijażu tak że zaoszczędziłam potem w domu no i kazała koniecznie wrócić jak już będą. No i co zrobiłam? Oczywiście wróciłam! Ale nie tak od razu, wyczekałam na odpowiedni moment z super promocją i się udałam po szczoteczkę. Szybko bez próbowania kupiłam ją i jeszcze coś, a w zamian dostałam uwaga uwaga! - dwadzieścia pięć procent wartości zakupów w punktach! Przyda mi się na święta, może siostry kosmetyki jakie dostaną w prezencie, a co!
No i tak to ja która skąpiła 35 funtów na szczoteczkę sonic Olay, wydała 78 funtów na szczoteczkę Clinique...  Świat się kończy.
A teraz przystępuję do wpisu właściwego czyli opisu i recenzji szczoteczki. Opakowanie wygląda tak:


Otwieramy, a tam... najpierw książeczka z instrukcją obsługi. Bardzo przydatna rzecz bo to co pani mi opowiadała to w części już zapomniałam


Po wyciągnięciu książeczki widzimy zawartość pudełka: Szczoteczka na rączce i kabelek z ładowarką. O, bo Proszę Państwa, to jest bezprzewodowa szczoteczka, którą można używać też pod prysznicem. 


Ładowareczka wygląda tak: 


A co najlepsze to że oprócz tejj małej dziurki to nic tam nie ma, zwykły kawałek plastiku do którego wkłada się szczoteczkę. A na rączce szczoteczki nie ma żadnej dziurki ani dzyndzelka, nic, gładko... Jak toto się ładuje to ja nie wiem, nie ma żadnych styków, po prostu plastik do plastiku. Cuda Panie, cuda...


Kabelek jest zakończony usb więc można stosować praktycznie każdą wtyczkę usb, Nie wiem czy da się ładować komputerem, nie sprawdzałam ale sprawdzę.


Szczotka w ładowarce wygląda tak:


Ma ładną czapeczkę na główkę z dziurkami, do przechowywania i transportu.


A tak wygląda główka bez czapeczki.


Główkę można zdjąć i wymienić jak się zużyje. Koszt to tylko jedna trzecia ceny szczoteczki, buehehehe!


Te zielone na górze to specjalne włoski do mycia strefy T czyli nosa, brody i środka czoła. Białe czyści policzki. I powiem Wam od razu że szczoteczka jest REWELACYJNA! Myję nią buzię dwa razy dziennie. Wieczorem po ściągnięciu makijażu z oczu (resztą się nie przejmuję, się zmyje) zamaczam szczotkę w ciepłej wodzie  bo musi myć na mokro, nakładam kropelkę płynu do mycia twarzy i włączam guziczek. Jedno wciśnięcie guziczka trwa trzydzieści sekund i to wystarcza do umycia strefy T. Po tym czasie samo się wyłącza, więc naciskam guziczek jeszcze raz i myje policzki. I jak się znowu wyłączy znaczy że gotowe. Spłukuję buzię wodą i tyle. Jest fajne bo szczoteczka się nie obraca tylko wibruje i tylko wystarczy dotykać lekko do skóry, nie powinno się naciskać. A buzia po takim czyszczenu jest jak... tytułowa dupcia niemowlęcia. Gładziusieńka. 
W Polsce ta szczoteczka jest koszmarnie droga, znacznie droższa niż w UK, nie mówiąc już o Stanach bo tam wszystko po połowę tańsze. Ale widzę pozytywne wyniki czyszczenia twarzy szczoteczką właśnie i żałuję że nie pokusiłam się nigdy na zakup takiej zwykłej, bo podejrzewam że końcowy efekt jest taki sam tylko ręką się trochę trzeba namachać. Tak więc szczoteczki do mycia twarzy bardzo polecam! Jakiekolwiek!

No i zdaje się że właśnie popełniłam wpis kosmetyczny...


poniedziałek, 3 listopada 2014

Ogłaszam koniec żałoby

Dzisiaj mija 10 lat odkąd z płaczem i bólem serca zostawiłam rodzinę na lotnisku i wsiadłam do samolotu Air Polonia, aby postawić nogę na zupełnie nieznanej, brytyjskiej ziemi. Z jedną dużą i jedną małą walizką, biletem w jedną stronę i głową pełną niejasności.
Co roku tego dnia obchodze swoją małą rocznicę, co roku nostalgicznie i z ukłuciem serca wspomiam ten dzień 3 listopada 2004 roku, kiedy to machałam dzieciom na pożegnanie, zupełnie nie wiedząc co mnie czeka i na co się decyduję. Rokrocznie ten dzień był dla mnie dniem refleksji i zadumy. Co roku... aż do dzisiaj.
Nie powiem, rozmyślałam o tej mojej okrągłej rocznicy już od kilku dni, ale tym razem jakoś tak radośniej, inaczej. Pewnie dlatego że teraz też i moje życie wygląda już zupełnie inaczej niż przedtem. Zamiast więc wspominać to co było zaczęłam się zastanawiać jak będzie wyglądało moje następne dziesięć lat. Czy zostanę tu gdzie jestem, czy zmienię miejsce, otoczenie, pracę, niczego jeszcze nie wiem, ale wiem jedno - idzie nowe. I dzisiaj rano po raz pierwszy trzeciego listopada obudziłam się radosna i pełna nadziei, a jednocześnie zupełnie zrelaksowana i bez typowej zadyszki poniedziałkowego poranka. Przyznam się - mam dzisiaj urlop, jeden z tych dziesięciu dni, o których pisałam tu więc na pewno to też pomogło w wyluzowaniu :-) Poza tym - a na cholerę ja mam się stresować kolejną rocznicą przybycia do kraju, który stał się moim domem, w którym dobrze się czuję i cieszę się że tu jestem? Pora zakończyć żałobę po kraju w którym nie chciałam mieszkać, który dał mi co prawda wykształcenie i utrzymał jakoś w wegetacji przez jakiś czas, a który dał mi kopa w dupę niejednokrotnie, a na sam koniec z wielkim rozmachem...
Tak więc, drodzy moi, ogłaszam koniec żałoby. Żałoby Wszelakiej. Po "utracie" kraju, po spalonych marzeniach, po śmierci związku małżeńskiego... Idzie nowe...