środa, 1 października 2014

Kto mnie wysłucha

Przyznam od razu że do napisania tego posta skłonił mnie post Pantery, o tutaj.
Napisałam co nieco u niej w komentarzu, ale tak mi to wlazło w duszę że muszę się wygadać.
Ludzie mówią o mnie że jestem zimna, nie pokazuję uczuć, nie lubię mówić o sobie i swoich problemach, że jestem zamknięta w sobie. Że do mnie to można po poradę jak w dym, ja zawsze wysłucham, doradzę, pocieszę. Znajdę potrzebne informacje, tak jakby delikwent jeden z drugim nie mógł sobie sam znaleźć w guglach, ale proszą to daję co mogę, a jak nie mam to spod ziemi wygarnę. Co dostaję w zamian? N-I-C. Zupełnie nic. No ale przecież ja nie lubię mówić o sobie. Łatwa i szybka wymówka, prawda? Po co słuchać skoro można gadać? Po co chcieć zauważyć cudze problemy jak się ma swoich pod dostatkiem, prawda? Co z tego że urojonych??
Od razu przytoczę stare powiedzenie że z rodziną to się najlepiej na zdjęciu wychodzi. No bo tak, ja muszę wysłuchiwać godzinami jakie to nieszczęście siostrę spotkało że jej umowy nie przedłużyli w pracy i co ona teraz zrobi, chociaż ma alternatywne źródło dochodu które w chwili obecnej będzie wynosiło więcej niż dochód z pracy, ale ona taka biedna... Tymczasem lata wstecz, kiedy traciłam pracę bo taka była sytuacja na rynku, reformy, pieriestrojki itepe, małe dzieci, rodzina na dorobku i chleb posmarowany margaryną się tylko jadło, nikt nawet nie zapytał jak się czuję. Poradzę sobie - słyszałam - jestem mądrą kobietą. I radziłam sobie, to fakt, ale w sercu coraz więcej goryczy przez wszystkie lata się wzbierało, a ja obudowywałam się coraz szczelniejszym kokonem. Przecież jak nikt mnie nie słucha to po co będę się wywnętrzać? Nawet mój ukochany wtedy małż zbywał mnie - wymyślasz sobie, coś ci się ubzdurało, głupoty opowiadasz...
Przełom przyszedł niedawno. Kiedy półtora roku temu zawalił się mój świat i powiedziałam o tym siostrze, ona również zbyła mnie, że głupoty opowiadam, że na pewno nie jest tak jak myślę. Kiedy rok temu poszłam na dno, tak zupełnie i dogłębnie, kiedy wyłam wieczorami do butelki i przytulałam zapuchnięte mokre policzki do kota, nikt nie chciał mnie wysłuchać, idź do psychologa - mówili. Otoczona szczelnie kokonem znieczulenia udawałam przed światem że daję radę, że wszystko jest OK, rozpuszczałam się dopiero w czterech ścianach swojego pokoju. Ja nie potrzebowałam psychologa, ja potrzebowałam ramienia do wypłakania się, którego nikt mi nie podał. Nikt z rodziny - zaznaczę. Byłam z tego powodu tak rozgoryczona że własnej matce powiedziałam o rozwodzie dopiero po fakcie. Była zdumiona że nic nie powiedziałam i zapytała czy nie potrzebuje pomocy. To był pierwszy i ostatni raz kiedy krzyczałam do mamy przez słuchawkę. Wykrzyczałam jej że teraz to ja już jestem wyleczona, że gdzie oni wszyscy byli kiedy ich najbardziej potrzebowałam? Wtedy wykrzyczałam co mi na sercu leżało i ona musiała mnie wysłuchać. I wysłuchała, a na koniec powiedziała - Ty przecież wcześniej nigdy nic nie mówiłaś... Mówiłam, ale ona nie słuchała, zajęta wyimaginowanymi problemami własnymi i całego świata. I to mnie właśnie bolało najbardziej, że ja, która byłam strzępkiem nerwów i na skraju wyczerpania, musiałam wysłuchiwać co kto komu powiedział i jak to dzieci przeklinają w szkole i jaka z tego afera. I musiałam udawać sympatię. To wszystko wykrzyczałam mamie do telefonu. Zrozumiała? Nie wiem...
Przez ponad pół roku żyłam jak w matrixie. Nie wiedziałam gdzie jet prawda a gdzie fałsz, gdzie jest rzeczywistość a gdzie jej wyobrażenie, wszystko mieszało się jak w młyńskim kole, jedne fakty przeczyły drugim, nic nie pasowało do siebie choć pozornie było spójne... Obłęd!
Pomogli mi obcy ludzie.
Moja lekarka, która wytłumaczyła mi cały proces tego co się ze mną dzieje i odmówiła podania leków.
Ludzie na forum internetowym, którzy pomogli mi poskładać klocki tej porypanej układanki w jakąś całość, z niektórymi z nich utrzymuje wciąż ścisłe kontakty. Jedna z tych osób stała się moim przyjacielem od serca, któremu nie obawiam się powiedzieć co mi na sercu leży, bo i wysłucha i doradzi i pomoże zinterpretować i... prawdopodobnie nigdy się z tą osobą nie spotkam w realu, ale to nic bo to co mamy uważam za bardzo wartościowe.
Wasze komentarze pod newralgicznymi postami. Za to że czytaliście, komentowaliście, za to że byliście - jeszcze raz dziękuję. Serduszka się wczoraj nauczyłam wstawiać to wstawiam dla Was :-)  ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Ciężko, niezwykle ciężko jest kiedy nie ma się komu wygadać... Ja nie mam zwyczaju wyciągać prywatnych problemów na widok publiczny, dlatego w tym blogu konkretnych faktów z mojego osobistego życia raczej nie znajdziecie. Czasami tylko tak mnie najdzie, żeby się wyżalić, wywalić z serca to co się tam chowa szczelnie zamknięte w złotej klatce. I ważne że są na świecie ludzie, dla których to co mówię to nie są głupoty...




wtorek, 30 września 2014

Stefan

Kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy, o mało się nie udławiłam czym to ja wtedy w gębie miałam. Rozumiecie, uniwersytet, no różne indywidua zdarzają się na uniwersytetach, od przylizanego gogusia poprzez zwariowanego profesorka do obleśnego brzuchacza z krawatem poplamionym kanapką sprzed trzech tygodni. No ale takiego to jeszcze nigdy nie widziałam. Na imię ma Stefan.
Pierwsze skojarzenie - Hulk pomieszany ze Shrekiem, z tym że chyba bardziej mu do Shreka jednak. Moje zdolności rysunkowe nie są w stanie pokazać wszystkich atutów Stefana, ale wygląda on mniej więcej tak:

Nie, jednak Shrek był nieco bardziej ... zadbany. Facet niezbyt wysoki, powiedzmy że jakieś metr siedemdziesiąt, może dwa, więcej nie ma. Łysa pała, twarz pokryta czymś co mogłoby uchodzic za piegi, w rodzaju tych rudych ale tych jaśniejszych. Ja też mam piegi więc mi to rybka, ale te jego to chyba jakoś bardziej rzucają się w oczy. Oczy... powiedziałabym że niebieskie ma, ale tak naprawdę trudno określić bo ma tak wybałuszone i podbiegnięte krwią że ciężko ustalić. To od sterydów, zadecydowałyśmy ze Stefką. On cały jest taki od sterydów. Olbrzymie karczycho, potężny tors, bicepsy tricepsy i jak-zwał-tak-zwał-cepsy aż rozrywają koszulkę. Dosłownie, bo jego koszulka jest zawsze porozrywana w kilku miejscach, szczególnie przy szyi. Się chyba napina za często czy co?
Brzuch pewnie w sześciopak, kto go tam wie, bo widać tylko potężne mięśnie, nie jak u kulturysty a jak u ciężarowca raczej. A może on dźwiga ciężary? A niech dźwiga co chce, w każdym razie ciało ma na dole zakończone równie umięśnionymi łydkami i gołymi stopami, albo w skarpetkach, bo Stefana jeszcze nikt nie widział w firmie w obuwiu, chociaż poza budynkiem na kończynach dolnych dyndały mu jakieś adidasy. No to buty ma. O stylizacji Stefana można by opowiadać wiele, gdyby było o czym, bo z ręką na sercu przysięgam że on nigdy nie miał na sobie nic innego niż przyszarzały lekko biały tshirt, pewnie wciąż ten sam, jedyne co się zmieniało przez ten rok to ilość dziur i porwań. OK, nosił w lecie koszulkę bez rękawów, ale przez całe lato tę samą. W zeszłym roku w granatowych szortach do kolan, ciągle tych samych, w końcu pojawił się z taką dziurą koło kieszeni że mało mu ptaszek nie wylazł. No więc w okolicach czerwca postanowił zmienić szorty na srebrne i w nich chodzi po dziś dzień. Powiecie pewnie - co za bzdury opowiadam, jak można cały rok w tym samym, a zima? Otóż w zimie Stefan nosi... dokładnie to samo co w lecie, tylko na zewnątrz zakłada granatowy polar i czapkę na łeb. Pewnie te sterydy go grzeją.
Stefan je proteiny i pije kawę. Nigdy nie widziałam go w kuchni z niczym innym niż ogromnym kubkiem jogurtu. Był nakryty parę razy jak wyżerał ciasteczka kolegom z innego wydziału, czyli brakuje mu węglowodanów :-) Jego kubek to kawy to nigdy nie domyty dzbanek do mleka. Ja wcale nie żartuję. Zobaczcie sami - oto kubek Stefana, pozostawiony w zlewie  do odmoczenia, jak zwykle co wieczór. Rano Stefan przyjdzie, wyleje wodę, przepłucze pod kranem i zaleje nową kawę z sześciu łyżeczek.

Stefan nigdy się do nikogo nie odzywa, nie mówi dzień dobry, nie odpowiada. Ale znam jego głos bo kiedyś zapytałam o coś i musiał odpowiedzieć. A tak w ogóle to on nawet na nikogo nie patrzy. I jest Niemcem :-) Ostatnio widziałam go w sali konferencyjnej. Panie w garsonkach i panowie w garniturach. Aha - i Stefan w biało szarej porozciąganej i porwanej koszulce... Musi być wybitnym specjalistą...
 

sobota, 27 września 2014

Rozczarowanie roku

Bedzie bardzo krotko.
Migusia.
Lapie nie tylko motylki.
Widzialam. Wczoraj.
Ganiala mysze po trawniku.
Tracala ja lapka.
Mysz uciekala.
Migusia za nia.
Zlapala mysze w paszcze.
Pobiegla z nia w krzaki.
Znalazlam dzisiaj niezywa mysz kolo smietnika.
Nie wiem czy to ta sama...
Moja grzeczna Migusia...