czwartek, 10 lipca 2014

Jak pozbyć się pryszcza

Tragedia straszna stała się, bo mi na brodzie pryszcz wyskoczył. Oczywiście w najlepszym momencie bo na niedzielę mam wstępnie zaplanowane pewne bardzo ważne wyjście z domu i kcem piknie wyglądać. A tu masz - środa i ten s-y-f!
Normalnie zawsze cóś mi tam co miesiąc wyskakuje czy trzeba czy nie trzeba, nawet mam już taką stałą plamkę na brodzie bo cholera się zawzięła i wyskakiwała w tym samym miejscu ileś razy, a ja jak durna oczywiście wyciskałam dziada bo powstrzymać się nie mogę. No ale jak go ostatnim razem wycisłam to się już nie pojawił w tym samym miejscu, plamka tylko została.To się guffno przeniosło na inną stronę brody i wczoraj se postanowiło wyleźć. No a ja w niedzielę to spotkanie kurna felek.
Więc oczywiście jak w takich przypadkach bywa, włączyłam szybkie emergency przeszukiwanie interneta. Wpisałam "jak pozbyć się się pryszcza w jeden dzień" - oczywiście że nie wierzę że się tego dziadostwa można faktycznie pozbyć w jeden dzień, ale jak napiszę że w jeden to przynajmniej mam nadzieję że po trzech mi przejdzie. Zaraz do tego wrócę bo sobie właśnie przypomniałam że jak byłam na studiach to był taki jeden Sylwester, czyli zabawa taka na koniec roku, nie mylić z chłopakiem bo Sylwestra żadnego nie znałam i nie znam. No i oczywiście w sam dzień sylwestrowy wyskoczyła mi bomba gdzieś tam, już nie pamiętam, one to już najlepiej wiedzą przecież kiedy się pojawić. Rozpacz i tragedia wielka, a że czasy wtedy były że tak powiem raczej ubogie w towar i wiedzę tak zwaną powszechną, bo nawet czasopism kolorowych nie było za wiele i wszyscy musieli się posiłkować wiedzą tajemną naszych babek, to postanowiłam dziada wykończyć cierpliwością.
I tak cierpliwie aplikowałam sobie na tego s-y-f-a różne różnistości ogólne dostępne, czyli spirytus salicylowy, pastę do zębów i jakąś taką maść co moja mama miała od lekarza przepisaną na trądzik różowaty, chyba benzacne o ile dobrze pamiętam ale specjalna wersja odpowiednio wzmocniona. I tak przez cały dzień po kolei na zmianę, pasta do zębów na godzinę, zmywanie spirytusem salicylowym, na to maść i tak w kółko. I wiecie co? Pryszcz tak zblakł że do wieczora już go nie było widać. Da się? Da. Ale trzeba dużo cierpliwości i siedzenia w domu bo przecież trzeba te świństwa nakładać i ścierać non-stop.
To taka moja mała dygresja na temat walki z pryszczem w czasach młodzieńczych, bo od tej pory nigdy mi się już takie coś nie zdarzyło. Nie że pryszcze mi się nie zdarzały, bo chociaż cera ma gładka i promienista od zarania dziejów to jednak od czasu do czasu coś tam wyskoczy. A teraz to o wiele częściej niż za czasów młodzieńczych nad czym ubolewać ale zo zrobić, starość nie radość.
Wracamy do dziada. Ten s-y-f to jest istny partyzant, bo nie wyskoczył jak inne normalnie, że robi się biała bańka, to go naciskasz i unicetwiasz co tam z niego wylezie, o nie. Ten s-y-f  wyłazi powoli, zrobiła się tylko czerwona górka i bardzo boli, nawet nacisnąć się nie da. Miałam już takie parę razy, trzeba przeczekać aż wylezie, ale teraz czasu nie mam! No to sru do internetu. Jak pozbyć się pryszcza w jeden dzień? No i oto co wyszukał mi gugiel:

1. Okład z lodu
Zawiń kostkę lodu w kawałek szmatki czy ręczniczka i przyłóż na pryszcz. Przytrzymaj 20-30 sekund i powtórz tę czynność kilka razy w ciągu dnia. W ten sposób zmniejszysz obrzęk pryszcza, zamrozisz pory, a także usuniesz brud i tłuszcz.

Nie chciało mi się siedzieć z lodem przy paszczy.

2. Miód oraz olejek z drzewa herbacianego
Zastosuj jeden z wyżej wymienionych zaraz po umyciu twarzy. Niestety, te naturalne składniki pomagają tylko w walce z niewielkimi pryszczami.

Ten mój, chociaż go jeszcze nie ma, zapowiada się na wielki. Odpada. 
3. Pasta do zębów
Przed snem nałóż BIAŁĄ PASTĘ DO ZĘBÓW (nie w żelu!) na miejsce, w którym wyskoczył ci pryszcz i daj jej chwilę na zaschnięcie. Połóż się spać, a rano umyj twarz. Zobaczysz, że pryszcz zrobi się wyraźnie mniejszy. Pamiętaj, że pasta powinna zostać na pryszczu przez co najmniej pół godziny, aby przyniosła efekt.

Nie mam takiej pasty, jedna jest fioletowa z jakimiś granulkami, a druga niebieska :-)

4. Sok z cytryny.
Aplikowanie soku z cytryny na zainfekowane miejsca jest jednym z łatwiejszych sposobów na pozbycie się pryszczy. Przed położeniem się spać, wmasuj trochę soku z cytryny w krostki i pozostaw na noc. Po takim zabiegu wypryski na pewno będą mniej zauważalne albo całkowicie znikną

To może działa na jakieś maleńkie syfki ale ten mój to się zapowiada nieźle. Poza tym go jeszcze nie ma. Poza tym, cytryna to chyba za słaby kaliber. Odpada. 

5. Maseczka z miodu i cynamonu.
Zmieszaj ze sobą miód i cynamon, aż uzyskasz klejącą pastę. Następnie nałóż taką miksturę na twarz, zostaw na noc i spłucz po przebudzeniu. Zabieg ten powtórz kilkukrotnie.

Nie wierzę tej maseczce. To znaczy wierzę że cera będzie ładna po tym ale nie na mojego s-y-f-a. Zrobię sobie potem. 

6. Pasta z kurkumy
Aby przygotować taką pastę, należy zmieszać kurkumę z niewielką ilością wody. Mieszaj aż uzyskasz gęstą pastę, nałóż na wypryski i zostaw na noc. Aby nie pobrudzić pościeli, nałóż ją pół godziny przed pójściem spać – w tym czasie zdąży zaschnąć na pryszczu.

A to ciekawe. Już kiedyś słyszałam że kurkuma fajnie działa na cerę, a Stardust poleca na wszystko :-)

No to na pierwszy ogień poszła pasta z kurkumy. Działałam jak jakiś diler hehe, troszkę proszku na łyżeczkę, do tego woda odmierzana kropelkami, żeby pasta miała odpowiednią konsystencję. Mieszanie patyczkiem do uszu. Kropla wody, mieszanie, kropla wody, mieszanie... I jak juz wyglądało jak pasta, to sobie tym patyczkiem kosmetycznym wysmarowałam tego dziada i wszystkie miejsca podejrzane. I poszłam oglądać mecz. 
A po meczu, jak to już uschło, to nawaliłam jeszcze raz, tylko musiałam kropelkę wody dolać do tego co zostało na łyżeczce bo już wyparowała. No i z tym na facjacie poszłam spać.
Obudziłam się z pomarańczową gębą i obiema rękami również w kolorze ochry, pościeli nie sprawdzałam...
Guffno zrobiło się jakby mniejsze i mniej bolesne, ale nie zniknęło do końca. Dzisiaj powtórzę zabieg. No bo bo jeszcze mogę zrobić, co jeszcze???? 

Macie jakieś sprawdzone sposoby na pryszcze? HELP!!!



środa, 9 lipca 2014

I tak rodzi się historia


Będzie krótko, bo wciąż jestem w szoku po porażce Brazylii z Niemcami.
I proszę mnie źle nie zrozumieć, zawsze uwielbiałam Brazylię a Niemców trzeba przecież nienawidzić :-)
Życzyłam Brazylii wszystkiego najlepszego i pięknego finału. Przecież grali dobrze. A Niemcy, jak to Niemcy, też grali dobrze jak zwykle, choć mieli też i chwile grozy, może nie takie jak Brazylia z Chile, ale remis w fazie grupowej to nie jest jakiś świetny wynik, co nie? W każdym razie, od początku Mistrzostw, pomimo że sercem byłam z Brazylią, rozumem byłam za... kimkolwiek byleby z Europy. A od wyjścia z grup - za Niemcami, bo grali naprawdę dobrze i im się mistrzostwo należy.
Ale wczoraj, no ludzie, takiego wyniku się nigdy w życiu nie spodziewałabym, nawet za milion lat. Obstawialiśmy z synem 2:1 dla Niemców i może tak by było gdyby grał Neymar. Ale nie grał. Po pierwszych dwóch golach syn powiedział że jak tak będzie to on zmienia wynik na 7:0. A potem... to już było żenujące widowisko. I wierzę że gdyby chłopcom chciało się naprawdę grać do końca to byłoby z 11:0.
Wczoraj padło dużo rekordów - rekordowa bramka Klose, sprawdziliśmy, nikt nie ma prawa zbliżyć się do tego rekordu przez następne jakieś 12 lat. Pierwsza porażka Brazylii na własnym terenie od 40 lat, pierwsza tak duża porażka Brazylii od 80 lat... Żal, po prostu straszliwie żal. Kibice Brazylijscy krzyczący "Ole" na podania niemieckich piłkarzy, gwizdy na rozpaczliwe akcje własnych zawodników...
Powiedziałam do syna - Synu, oglądaj uważnie, bo czegoś takiego prawdopodobnie już w życiu nie zobaczysz.
I tak rodzi się historia.

Syn tylko żałował że jednak było 7:1, bo nie ziścił się żaden z typowanych przez niego wyników, a był już tak blisko...

P.S. AnnaMaria Pantera, mam nadzieję że spałaś spokojnie. Czymam kciuki i wszystkie inne członki w niedzielę. I niech IM dowalą kolejne 7:0!

Nigdy nie przypuszczałam że to zrobię :-)

wtorek, 8 lipca 2014

O przemocy słów kilka

Nie chciałam o tym pisać, ale zmieniłam zdanie, bo mnie to poruszyło. Bardzo.
Będzie o tak zwanej toksycznej miłości. Nie, nie mojej, ani też też nie będzie to analiza psycho-logiczna (nie poprawiać!) ani też studium przypadku. Opiszę po prostu co sie stało.
Córka moja miała jutro jechać na Ibizę, urodziny ma w sobotę, a jej przyjaciółka (nazwijmy ją A) w niedzielę, chciały się zabawić i jak co roku, zorganizować sobie wspólne babskie urodziny. Ciuchy już poszykowane, prezent dla przyjaciółki dawno kupiony i nawet zapakowany czeka na spakowanie. I nagle jak grom z jasnego nieba:
- Mamo, nie jadę.
- Co się stało, dlaczego? - pytam.
- A ma rozwaloną całą twarz i jest w szpitalu...
- Jesusmariaiwszyscyswięci, jak to się stało? - pytam.
I tu następuje opowieść, której część znałam już od dawna. A od końca brzmi ona tak:
A jest już co prawda w domu, ale jutro wiozą ją do specjalnego szpitala bo coś jest nie tak z dnem oka. Ma poranione, podrapane i posiniaczone całe ręce, głowa cała w krwiakach, potworne zadrapanie na twarzy i stłuczony nos, który na szczęście okazał się nie być złamany. Cała twarz w siniakach. No i to oko.
W zeszłą sobotę ktoś z sąsiadów zadzwonił na policję bo słyszał awanturę dochodzącą z mieszkania A. Do mieszkania wpadło pięciu policjantów, trzech natychmiast obezwładniło i zakuło w kajdanki chłopaka A, z którym mieszkała, dwoje zajęło się dziewczyną. Jeszcze zanim zaczęli pytać, policjantka (zawsze w akcji jest kobieta) wyciągnęła aparat fotograficzny i na bieżąco zrobiła zdjęcia poszkodowanej, jako dowód w sprawie. Chłopak powędrował od razu do aresztu, a A została przewieziona do szpitala na obdukcję lekarską i obserwację. Oprócz tego co opisałam wcześniej, u dziewczyny stwierdzono wstrząśnienie mózgu.
Wczoraj odbyła się pierwsza rozprawa. Dziewczyna i jej rodzina siedzi jak na szpilkach oczekując wiadomości z sądu. Jak chłopak się przyzna do winy, zostanie to uznane za okoliczność łagodzącą i dostanie mniejszy wyrok. Do A wydzwania siostra chłopaka, oskarżając ją o zrujnowanie życia i namawiając na wycofanie pozwu. Matka A wzięła sprawy w swoje ręce i nie spuszcza córki z oczu. Jak się sprawa zakończy, nie wiadomo, bo "ona za nim tęskni"... Gówno tęskni, mówię - tęskni za jego wyobrażeniem, za mirażem, za tym kim mógłby być ale nie jest.
Moja córka już jest po. Ona wplątała się w taki związek jako młoda nastolatka. Długo trwało zanim dotarło do niej co się dzieje, o szkodach moralnych całej rodziny nie wspomnę. Po trzech latach czara się przelała, jedną kroplą, jak to w takich przypadkach bywa. Mam nadzieję że dla A ostatnie zdarzenie również było tą kroplą, córka jest pełna wiary i nadziei że tak, że to już koniec. Ja, znając życie, nie jestem tak do końca przekonana...
Rozmawiając wczoraj z córką, powiedziałam:
- Niech Ci się nie wydaje, że po tym co Ty sama przeszłaś, jesteś odporna na tego rodzaju związki. Oszołomów jest wszędzie pełno i pamiętaj, że zawsze jak Ci się tylko zapali lampka że coś jest nie tak, to znaczy że na pewno coś jest nie tak. Wtedy nie czekaj ale uciekaj gdzie pieprz rośnie.
- Wiem mamo. Dlatego nie mam chłopaka. Może przesadzam, może ja widzę te sygnały tam gdzie ich nie ma... Ale ja się po prostu  boję.
No i dobrze. Lepiej być samej niż z toksykiem, który powoli i systematycznie zatruwa wszystko co masz w sobie najlepszego, pozostawiając cię wrakiem i z dziurą w sercu. Ale głośno tego nie powiedziałam. Ona to wie. Osobiście mi to kiedyś powiedziała, kiedy ja sama już byłam na dnie i nie wiedziałam jak się podnieść.
Myślę że dzisiejsze dziewczyny są mniej naiwne niż my kiedyś byłyśmy. Szkoda tylko że przemoc jest wciąż tak szeroko obecna w naszym świecie, szkoda że to wciąż jest niestety "men's world..."
A córka wciąż zadaje sobie pytanie - Dlaczego on nie bił jej po plecach, po nogach, dlaczego mierzył w głowę???????

***
Jeżeli ktoś jest zainteresowany tematyką toksycznych związków, to polecam blog Uciekamy do przodu. Ale najbardziej wartościową dla mnie lekturą na temat był blog Moje dwie głowy i książka pod tym samym tytułem. I jak zwykle przestrzegam żeby nie popadać w paranoję po przeczytaniu. Nie każdy nienormalny związek jest toksyczny :-)