środa, 9 kwietnia 2014

Dla relaxu

Ju od trzech godzin siedzę i czekam aż mi informatycy coś tam w systemie zmienią żeby był jakiś Office 365 w moim komputerze. Nie chce mi się papierków przerzucać, no to się relaksuję...

Uwaga uwaga, i Ty możesz szmienić bieg pociągu jeśli tylko odpowiednio się skupisz ;-)


Z ostatniej chwili - coś się ruszylo... Teraz będę restartować i restartować i tak aż do skutku. Trzymajcie kciuki, już mam emaile!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Takie sobie o weekendzie.

Moje marzenia zostały spełnione i w sobotę przyszedł wiatr, rozwiał wszystkie mgły i nawet świeciło słońce. Temperatura na zewnątrz nie różniła się zbytnio od tej wewnątrz, słowem - było pięknie. Całe popołudnie spędziłam więc na porządkowaniu tego co nazywam ogródkiem, i jakie szczęście że część prac wykonałam już miesiąc temu! Mogłam się zająć usuwaniem starych nadgniłych liści, przycięciem ostatniej budlei, uporządkowaniem klematisa i wyrywaniem chwastów, a było co wyrywać, bo od września nikt nie dotknął ogródka a zimy przecież nie było to sobie rosły, rosły te mlecze i wyrosły na pół metra średnicy :-) Zostały mi jeszcze wrzosy do przycięcia (och...) i zajęcie się skrzynką na zioła i sałatę, do której w zimie dobrały się koty i upiększyły ją pięknie kupkami. Ale to już może w następny weekend.
A w niedzielę, planowałam zupełnie co innego ale miałam dość podły nastrój, poszłam się więc pocieszać do Muzeum. A ponieważ robiłam to tak jak zawsze chciałam, czyli dokładnie i powoli, delektując się każdym kamyczkiem i gwoździem, czytając podpisy i napisy, nie spiesząc się, przeszłam może z jedną trzecią zaledwie po czym poczułam się wykończona i wróciłam do domu. Do wykończenia przyczyniły się także wrzaski dzieciaków ganiających po całym muzeum jak małpy, na szczęście ja zaczęłam od tej "nudniejszej" zabytkowej części, gdzie niewielu rodziców z dziećmi wchodziło. Ale i tak miałam dość.
W Muzeum Narodowym byłam już kilka razy, nigdy nie przeszłam od razu całości, a w części którą zwiedzałam wczoraj nie byłam nigdy, ponieważ była przez kilka lat w remoncie. I z powodu bardzo innowacyjnego podejścia do komponowania wystaw muzealnych i niebanalnej architektury tej nowej, wyremontowanej części, obawiam się że nie widziałam wszystkiego. A mogłam wziąć mapę z recepcji...
Jest coś w tym Muzeum, czego wcześniej nie było i chwała konstruktorom że o tym pomyśleli, wykorzystując doskonale zarówno wnętrze jak i zewnątrz budynku - taras widokowy na dachu.
Żeby zapewnić jeszcze większe bezpieczeństwo, wzdłuż brzegów dachu skonstruowano specjalne dość szerokie ogródki skalne. Jest też teleskop przez któy widać doskonale co się dzieje po drugiej stronie zatoki...
A ja jak zwykle, na lekko, bez aparatu, ale trzy zdjęcia komórką zrobiłam i teraz Wam je pokażę.
Widok miasta od strony Muzeum :-)




Ładne, prawda?


sobota, 5 kwietnia 2014

Z bliska i w dodatku... rozdawajka u Antka

Wyglądam przez okno rano - cud! Mgły nie ma! A nawet kawałek nieba widać, ulala, będzie piękny dzień! Czy piękny to nie wiem, choć dość ciepły, aż się zebrałam żeby do ogródka wyjść. I nareszcei można powiesić pranie na zewnątrz. Wciąż gęste jeszcze chmury rozwiewa powoli wiatr, idealnie nie jest ale tak już mogę żyć. Przynajmniej sucho.
Miałam napisać dzisiaj tylko o rozdawajce u Antka, bo gapa jestem i ledwo zdążyłam się zgłosić, bo termin upływa z końcem kwietnia! Kokurs wisi już od lutego, ale ja jak zwykle miałam czas, tak jak z konikiem w Pantery, że ledwo się wyrobiłam. Po lewej stronie macie banerek, na który wystarczy kliknąć aby znależć się na stronie z opisem co i jak. Oczywiście jak najmniej osób się zgłosi tym lepiej dla mnie, co nie? Dlatego wcale nie zachęcam ale jak mus to mus
Tak mi się jakoś dzisiaj na sentymenty zebrało w czasie oglądania starych zdjęć, kiedy znalazłam wiele ujęć z całkiem bliska. Oczywiście nie będę Wam tu pokazywać swojej piegowatej gęby, ale inne ujęcia są również ciekawe... przy czym nie zawsze chodzi o makro:-)

Ten pan na przykład, zarabia na życie staniem. Jego twarz to maska. 


To jest koń, jakby ktoś miał wątpliwości.


Tę biedronkę przywiozłam z łąki, bo u mnie nie było. Wkrótce pojawiło się więcej biedronek, mam nadzieję że wciąż gdzieś są i zeżrą wszystkie mszyce któe lada chwila i zaczną się paść na mojej hortensji.


Ta ćma usiadła sobie na progi drzwi wejściowych. Była prawie jak moja dłoń.


Ten kot kiedyś się doigra... 


O tym pisklaczku kiedyś pisałam. Nie udało się go uratować, za wcześnie wypadł z gniazda...


A tak wygląda szarańcza.


Dwometrowy waran z komodo. Bliżej nie dało się podejść.


Za to koło tego ptaszęcia można było siedzieć i nawet dał się głaskać


A ten objął sobie za cel życiowy rozwiązywanie sznurówek gości.


Motylki się prawie nie boją. Można podejść całkiem blisko.


Na wakacjach można zobaczyć łodzie wycieczkowe...


Całkiem zapełnione...


Wycieczkowe? Raczej party boat! Więcej się już nie zmieści


Hitem naszych kanaryjskich wakacji były moje łydki 
Ktoś rzucił w żartach że mam wielkie łydki i od tej pory... łydki stały się tematem przewodnim. Pewnie mi zazdrościli że takie umięśnione, co nie?


Pozdrawiam serdecznie!