Siedzę sobie w sobotę późnym wieczorem, oglądam telewizor, słyszę kocią klapkę, wchodzi. Słyszę "miauuu". Odpowiadam "Tiguś". Jeszcze jedno "miaaauuuu". "Tiguś, kotku, gdzie byłeś, chodź tutaj do mamusi". "Miauuuu" "miaaauuu" i tak z piętnaście razy. Nie przychodzi. To do niego niepodobne, bo zawsze miałknie, ja odpowiem, on przychodzi i sie wita. No to jak on nie przychodzi to ja idę.
W jadalni ciemno, ale widzę kota. jakoś tak dziwnie siedzi, i małczy, miałczy... i się nie rusza. Wołam córkę, bo coś się kotu stało, nie rusza się, ktoś go napadł, jeeezuuu.
Zapalam światło. No jasne - polowanie było. Pogłaskałam, pochwaliłam, piękną myszeczkę przyniosłeś mamusi, piękną (bleeee, dobrze że nieżywą tym razem). Szkoda że nie mogę Wam pokazać kociej dumy. Już był dumny ze swych zdobyczy wiele razy, ale tak to chyba jeszcze nigdy. Nie pozwoliłam córce od razy uprzątnąć zwłok, chciałam go odciągnąć i czymś zabawić. Gdzie tam! Zaczął się bawić... myszą.
Córka zachowała odrobinę przytomności w panice i nakręciła. Za jakość filmiku przepraszam, w panice byłyśmy. A jak ktoś ma słabe serce to niech nie ogląda. Żadnych scen mordu zresztą tu nie ma :-) Po prostu filmik o kotku i myszce.