środa, 30 października 2013

Les Miserables

No i wreszcie dane mi było obejrzeć film na który od długiego czasu czekałam, czyli "Les Miserables" (Nędznicy). Właściwie to musical a nie film, ale ciekawa byłam jak go nakręcili, bo musical na scenie widziałam dwa razy i raz w telewizji, a poza tym ze dwa filmy poprzednio też widziałam.
Jak zwykle, nie mam zamiaru pisać recenzji, a jedynie swoje osobiste przemyślenia.
Przede wszystkim, zanim się ktoś zabierze do oglądania, powinien sobie uzmysłowić że to MUSICAL, a więc główny nacisk kładzie się na śpiewanie. I w odróżnieniu od np. "Mamma Mia" śpiewania jest dużo, bardzo dużo, właściwie każda kwestia wygłaszana jest przez aktorów śpiewająco. Naliczyłam kilka, dosłownie kilka (może pięć?) zwrotów wypowiadanych, nie śpiewanych. Hm... śpiewający aktorzy, ciekawa rzecz, bo nie każdy ma ten talent. Choć gdyby tak zupełnie jeden z drugim słuchu nie miał toby nie przyjął takiej roli, czyż nie?
Anne Hathaway wywiązała się dla mnie z roli Fantine znakomicie, nie dziw więc że dostała Oskara. Amanda Seyfried jako Cosette... nie powaliła mnie na kolana, jakoś nie lubię tej aktorki, a jej wysoki anielski głosik jakoś mi tutaj nie pasował. Ale to moje zdanie. Zdecydowanie bardziej podobała mi sie Eponine, ale ja chyba generalnie wolę brunetki :-)
Co do ról męskich, to jestem pełna uznania dla Hugh Jackmana. Widziałam już serię jego wywiadów, w tym na temat "Les Miserables", ale facet jest tak skromny i tajemniczy że naprawdę, przekroczył moje oczekiwania i to wielokrotnie. Według niego śpiewanie to okropnie trudna sztuka i bardzo było mu ciężko się jakoś wstrzelić, nie było tego widać na ekranie. Ja bym powiedziała wręcz że Jean Valjean śpiewa bardzo dobrze, a poza tym udowadnia że jest znakomitym aktorem. Co do Russela Crowe - Javert - mam trochę inne zdanie. Cenię go jako aktora, nie za bardzo lubię jako człowieka, palma mu chyba do głowy odbiła swego czasu, no i widać że śpiew nie jest jego najmocniejszą stroną. Nie dziwię się że nie dostał roli Jean Valjeana jak się o nią starał. No ale jakoś dał radę, choć śpiewem na kolana nie powala, a wręcz czasami śmieszy. Podobnie jak Sacha Baron Cohen, ale ten przynajmniej miał taką rolę żeby być śmiesznym :-)
Oczywiście, jako że cała koncepcja skupiała się na musicalowej formie przedstawienia świata, sceneria jest bardzo ograniczona, akcja prosta i zwarta, naiwna i miejscami infantylna wręcz, ale historia opowiedziana bardzo dokładnie i obrazowo. Kto nie czytał książki Victora Hugo, na pewno zrozumiał fabułę na podstawie filmu i niczego nie pominął.


Czy byłam najnowszą adaptacją "Nędzników" zachwycona? Być może, dlatego że znałam już musical i pamiętam niemal wszystkie melodie, było to jakby ponowne przeżycie tego samego uczucia, wzbogacone grą popularnych aktorów. Byłam zachwycona książką i pierwszą śpiewaną adaptacją sceniczną, a teraz to dla mnie tylko bardzo miły dodatek do przyjemnie spędzonego wieczoru.
Jeżeli ktoś nie czytał książki (a kto nie czytał??) - bardzo polecam. Jeżeli ktoś nie oglądał musicalu - namawiam do obejrzenia, a jak ktoś nie lubi musicali to niech przynajmniej zmusi się do posłuchania pieśni, bo są bardzo piękne i wpadające w ucho. Szczególnie jedna, która dla naszej celebrytki Susan Boyle, stała się przepustką do lepszego świata. Specjalnie dla Was, ulepszona, studyjna wersja utworu, a kto chce niech sobie obejrzy oryginalną audycję Susan tutaj. Zapraszam!





poniedziałek, 28 października 2013

Blues o wpół do szóstej rano

Ha, prawie jak tytuł piosenki Universe, ale to samo życie moje...
Trzeba było przestawić zegarki wczoraj, co nie? Niektóre, te mądrzejsze, przestawiły się same nie wiadomo kiedy, te mniej inteligentne musiały być przestawione ręcznie. No ale kotów to nikt przecież nie przestawi...
Niedziela rano więc, zaczynają się odwieczne wędrówki ludów, pardon - kotów! Otwieram oko jedno, łypię na zegarek, z pełną nieświadomością myślę sobie, ożesz kurna, dopiero piąta rano, czego tam? Powłóczyli się, poskakali, Miguśka przeszła samą siebie bo przelazła przeze mnie następując mi na... twarz! Ale najpierw sprawdziła niepewny grunt łapą, to jej trzeba przyznać. Nie ma, nie wstaję o piątej, jeszcze w niedzielę, chyba im odbiło...
Z błogiego snu wyrywa mnie tupanie po kołdrze. No jak to czarne tupie to jeszcze można dać sobie na wstrzymanie, ale jak Tiggy zaczyna, to już nie popuści. Trzeba wstać. Patrzę na zegarek - 7.30. I dopiero teraz do mnie dotarło że przecież zegarki się poprzestawiały, że godzina do przodu... do tyłu... a kto tam to wie, biegnę więc na dół do kuchni, tam zegarki prawdziwe, nieprzestawialne, to mi powiedzą która godzina. O żesz.. 8.30!  Biedne kiciusie, tak długo bez jedzenia wytrzymały, normalnie to dostają o 6.30, brzydka matka, zła, niedobra, nie wstała, nie dała kotkom...
Poniedziałek rano. Piąta trzydzieści! No wiem wiem, dwa dni temu to była szósta trzydzieści, nie będę was głodzić, wstaję. Dałam OKROPNIE, wręcz ŚMIERTELNIE głodnym kotom ich ulubione saszetki i z powrotem do łóżka. Budzik na 7.30.
Nagle łup łup, stuk grzmot, to kicia moja kochana chce się dostać do zamkniętej szafy. Pierniczę, nie wstaję, nie będę szafy dla nich otwierać, mam jeszcze tylko cenne sekundy snu, biorę poduszeczkę i łup! w szafę. Kot się ulotnił, błoga cisza, powraca błogi sen...
Nagle - gruch, łup, brzdęk, gruch łup..... i tak parę razy. MIGUUUŚKAAAAA!!!!!

Słodkie cudo moje przytaszczyło kocią wędkę, trzymając w ząbkach końcówkę sznureczka. Drewniany półmetrowy kijek... po drewnianych schodach... Ja nie wytrzymam z tymi kotami!!!



Foto: Migunia, diablę wcielone.

piątek, 25 października 2013

Wear it pink

Dzisiaj Humoru z zeszytów szkolnych nie będzie, bo są ważniejsze sprawy.

*****************************************************
*****************************************************
*****************************************************
Obchodzimy dzisiaj w UK "Wear it pink". Jest to największa, różowa akcja charytatywna na rzecz walki z rakiem piersi. Co trzeba zrobić żeby wziąć udział? Właściwie nic. W pracy, w szkole, w domu, gdziekolwiek, żeby pokazać swoje wsparcie, wystarczy nałożyć coś różowego i wpłacić 2 funty na rzecz organizacji. Wpłacać można w dowolny sposób, przez telefon, przez internet, przez sms, wrzucić do puszek napotkanych na ulicach wolontariuszy. Nie, nie przeliczajcie, 2 funty to jak dla was 2 złote. Czyli naprawdę niedużo. A coś różowego w domu zawsze się znajdzie.
Mąż na przykład w desperacji poprosił wczoraj córkę o pożyczenie czegoś różowego, ale dziewczę ma tylko dwie kuse bluzeczki i jakąś sukieneczkę w kolorze różowym, no niestety rozmiarem tatusiowi nie odpowiadały. Miał kiedyś różową (no prawie) koszulę ale stara już był i wyrzucił, trzeba było chłopa poratować w potrzebie więc dałam mu do pracy różowy szalik w kwiatuszki :-) Wyglądał bosko!
No bo u niego w pracy to wyglądało tak, że jak ktoś nie miał czegoś różowego na sobie, za wstęp do pracy musiał zapłacić funtów 5! Panie napiekły jakieś ciasta, ciasteczka, babeczki i podczas długiej przerwy można to sobie było kupić, pieniążki oczywiście wędrowały do puszeczki. No to mąż zdecydował że za te 5 funtów co to miałby zapłacić za wstęp to on się woli najeść, dlatego też szaliczek przypasował mu w sam raz.
U nas z kolei wygląda to tak, że dostaliśmy plakat, puszkę i naklejki. Zabawa polega na tym że kto chce (a wszyscy chcieli, tym bardziej że nasza koleżanka została zdiagnozowana przed kilkoma miesiącami właśnie na raka piersi), wrzuca do puszki dwa funty (a puszka ciężka jest, podnosiłam!). W zamian za to na plakacie zaznacza jeden obrazek przedstawiający różowe ciasto i bierze sobie naklejkę. Osoba organizująca (czyli Stefka) miała wcześniej wybrać jeden z obrazków i przedstawi nam swój wybór o godzinie 16. Ten kto zaznaczył ciasto które wybrała Stefka, wygrywa. Wygraną jest połowa zawartości puszki. Reszta idzie na "Wear it pink". Jeszcze się nie zdarzyło żeby osoba która wygrała zabawę, a jest ona organizowana w podobnej formie co roku, wzięła jakiekolwiek pieniądze. To jest naprawdę szlachetny cel. A ja pozbyłam się wszystkich drobniaków z portmonetki :-)

Pieniądze z akcji w całości idą na badania kliniczne nad walką z rakeim piersi. Według ostatnich badań u  co ósmej kobiety zostanie zdiagnozowany rak piersi co najmniej raz w życiu. To przerażająca statystyka. To dobrze że są takie akcje. One nie tylko wspomagają naukowców finansowo, ale także pomagają rozbudować świadomość społeczną, bo z rakiem można wygrać, pod warunkiem że zostanie odpowiednio wcześnie wykryty. A do tego potrzebna jest świadomość.
Już raz apelowałam na swoim blogu, ale apeluję jeszcze raz - KOBIETY, BADAJCIE SOBIE PIERSI! Być może uratujecie nie tylko swoje życie ale też życie waszych córek, matek, babek, koleżanek, znajomych...


Foto - moja własna naklejka - dosłowne tłumaczenie "jestem częścią mocy przeciwko rakowi piersi" :-)