Trzeba było przestawić zegarki wczoraj, co nie? Niektóre, te mądrzejsze, przestawiły się same nie wiadomo kiedy, te mniej inteligentne musiały być przestawione ręcznie. No ale kotów to nikt przecież nie przestawi...
Niedziela rano więc, zaczynają się odwieczne wędrówki ludów, pardon - kotów! Otwieram oko jedno, łypię na zegarek, z pełną nieświadomością myślę sobie, ożesz kurna, dopiero piąta rano, czego tam? Powłóczyli się, poskakali, Miguśka przeszła samą siebie bo przelazła przeze mnie następując mi na... twarz! Ale najpierw sprawdziła niepewny grunt łapą, to jej trzeba przyznać. Nie ma, nie wstaję o piątej, jeszcze w niedzielę, chyba im odbiło...
Z błogiego snu wyrywa mnie tupanie po kołdrze. No jak to czarne tupie to jeszcze można dać sobie na wstrzymanie, ale jak Tiggy zaczyna, to już nie popuści. Trzeba wstać. Patrzę na zegarek - 7.30. I dopiero teraz do mnie dotarło że przecież zegarki się poprzestawiały, że godzina do przodu... do tyłu... a kto tam to wie, biegnę więc na dół do kuchni, tam zegarki prawdziwe, nieprzestawialne, to mi powiedzą która godzina. O żesz.. 8.30! Biedne kiciusie, tak długo bez jedzenia wytrzymały, normalnie to dostają o 6.30, brzydka matka, zła, niedobra, nie wstała, nie dała kotkom...
Poniedziałek rano. Piąta trzydzieści! No wiem wiem, dwa dni temu to była szósta trzydzieści, nie będę was głodzić, wstaję. Dałam OKROPNIE, wręcz ŚMIERTELNIE głodnym kotom ich ulubione saszetki i z powrotem do łóżka. Budzik na 7.30.
Nagle łup łup, stuk grzmot, to kicia moja kochana chce się dostać do zamkniętej szafy. Pierniczę, nie wstaję, nie będę szafy dla nich otwierać, mam jeszcze tylko cenne sekundy snu, biorę poduszeczkę i łup! w szafę. Kot się ulotnił, błoga cisza, powraca błogi sen...
Nagle - gruch, łup, brzdęk, gruch łup..... i tak parę razy. MIGUUUŚKAAAAA!!!!!
Słodkie cudo moje przytaszczyło kocią wędkę, trzymając w ząbkach końcówkę sznureczka. Drewniany półmetrowy kijek... po drewnianych schodach... Ja nie wytrzymam z tymi kotami!!!
Foto: Migunia, diablę wcielone.