Wiem wiem, babie to nigdy się nie dogodzi. Jeszcze tak niedawno narzekała na nadmiar słońca, na upał i duszności, miała dość tego męczącego gorąca. A dziś, siedzi sobie ta baba w nudnym biurze, wykonuje jakieś nudne papierkowe ewolucje typu podnieś kartkę, popatrz na kartkę, podrzyj kartkę (chociaż wcale nie musi bo jest niszczarka), wyrzuć kartkę do pudła na recycling. Ech...
Pogoda dziś nie nastraja, mży i pada na zmianę, wycieraczki w samochodzie nie wiedza kiedy się włączyć bo raz chluśnie z nieba, a raz kropelki tak małe że czujnik nie uchwyci, słońca nie widziano od wielu dni (świeciło trochę wczoraj, ale kto by tam pamiętał!), szaro buro i gnuśno. Dobrze że chociaż jakieś ciepło z kaloryferów się wyczuwa, bo inaczej to tylko siąść i się ciepłej herbatki napić.
Ach jak ja tęsknię za.....
... ZA PALMAMI OCZYWIŚCIE!!!
czwartek, 17 października 2013
środa, 16 października 2013
Konkurs u Anki Wrocławianki
Kolejny, urodzinowy tym razem konkurs u Anki Wrocławianki! Kliknij w obrazek po lewej stronie a zaprowadzi Cię on na stronę konkursową gdzie dowiesz się szczegółów. Ja już raz u Anki wygrałam, chcę jeszcze, jeszcze!
Ale możesz wygrać i Ty! Serdecznie zapraszam.
Ale możesz wygrać i Ty! Serdecznie zapraszam.
wtorek, 15 października 2013
O kotach co nieco.
Za oknem pada, Migusia od rana dostała szaleju, jak co rano zresztą. Schemat jest taki. W porze wstawania (czyli ok. 6.30 - 7.00 rano) przyłazi i depcze, oczywiście po mnie. Tiggy jak przychodzi to podchodzi ładnie z boku łóżka, trąca łapką, trąca noskiem, chcąc niechcąc trzeba pogłaskać, potem robi rundkę dookoła poduszek (!) swoimi ubłoconymi czasem łapami, siada w drzwiach lub na parapecie na korytarzu i czeka. Ale Migusia ma inny porządek. Ona włazi na łóżko i depcze. Jej deptanie różni się od Tigusiowego, on ugniata powoli o dokładnie, rozkoszując się każdym stąpnięciem. A ona - cóż, mały głupiutki diabełek, przebiera tymi łapkami byle jak i byle gdzie, aby tylko pazurki powbijać, aby szybciej ugnieść, szybko poleżeć i jeszcze szybciej pobiegać dookoła łóżka, najczęściej po poduszce, po włosach, po czym tylko się da. Aby za chwilę znowu należć sobie miejsce na człowieku i podeptać.
Jak już pora wstawania człowieka nadejdzie, czyli budzik zadzwoni, trzeba wstać i przyszykować korytko. Migusia przejęła od Tigusia rolę przewodnika do miseczek, prowadzi więc zawzięcie z ogonkiem uniesionym wysoko do góry, przebierając szybciutko tymi swoimi krzywymi dziecięcymi jeszcze łapeczkami poruszającymi śmieszką doopeczką. Bo pomimo że skończyła już roczek, to nadal przypomina tę maleńką kocinkę któa mieściła się w jednej dłoni. Tak więc prowadzi człowieka do miseczek, siada na swoim miejscu i czeka. Tiggy za to, który najczęściej już jest na z góry upatrzonej przez siebie pozycji, czyli na blacie na którym stoją miseczki gotowe do nałożenia jedzenia, oczekuje w największą niecierpliwością jak człowiek rozrywa saszetkę, umieszcza jedzonko w miseczkach i rozdabnia widelcem, wpatrując się w mięsko jak sroka w kość i próbując liznąć choć odrobinkę jak tylko człowiek zabierze się do drugiej miseczki.
Jedzonko wędruje na koci stół, czyli kąt na podłodze w kuchni, do którego Tiguś zdążając zawsze, niezmiennie i stale powtarza ten sam rytuał - idzie przed człowiekiem gapiąc się w miskę, obwieszczając na całe kocie gardło jaki to on jest głodny i że zaraz umrze, po prostu umrze z głodu jeśli w tej chwili, w tym własnie momencie miseczka nie znajdzie się na miejscu. Po czym pałaszuje bez pośpiechu, trenując do udziału w Międzynarodowym Konkursie Na Najgłośniejsze Mlaskanie.
Migusia za to podbiega do miseczki w ostatniej chwili, przegryzie kilka kęsów i wybiega z domu. Tam szaleje po podwórku, atakując jednego z pluszowych szczurów którego specjalnie dla niej postanowiliśmy poświęcić na szczura podwórkowego (drugi pozostał szczurem domowym i znajduje się codziennie w innej pozycji i innym miejscu). Po chwili wraca do miseczki, dojada do połowy i odchodzi. Wiem że zaraz wróci dojeść do końca, ale taka to już jest ta nasza Migusia, że lubi trzymać linię więc się na zapas nie najada.
Człowiek w tym czasie, taka to już jego ciężka ola ludzka, musi szykować się do pracy, więc załatwia co tam trzeba na górze, a tymczasem na dole...
Schodząc na dół człowiek czasami ma wrażenie że bomba jakaś strasznie-małego-rażenia wybuchła. Dywaniki zwinięte w rulonik, po podłodze walają się powywracane buty, które jakiś domownik nieopatrznie zostawił na środku korytarza wieczorem, jakieś sznurki, papierki, piłeczki, porzestawiane krzesła w kuchni i jadalni, pościągane ze stołów obrusy. Nie, to nie wspaniałe wspólne kocie zabawy, gonitwy jednego za drugim i przewalanie się gdzie popadnie. To jednoosobowa zabawa, gonitwa i walka z wyimaginowanym przeciwnikiem Migusi. I tak codziennie rano....
Jak już pora wstawania człowieka nadejdzie, czyli budzik zadzwoni, trzeba wstać i przyszykować korytko. Migusia przejęła od Tigusia rolę przewodnika do miseczek, prowadzi więc zawzięcie z ogonkiem uniesionym wysoko do góry, przebierając szybciutko tymi swoimi krzywymi dziecięcymi jeszcze łapeczkami poruszającymi śmieszką doopeczką. Bo pomimo że skończyła już roczek, to nadal przypomina tę maleńką kocinkę któa mieściła się w jednej dłoni. Tak więc prowadzi człowieka do miseczek, siada na swoim miejscu i czeka. Tiggy za to, który najczęściej już jest na z góry upatrzonej przez siebie pozycji, czyli na blacie na którym stoją miseczki gotowe do nałożenia jedzenia, oczekuje w największą niecierpliwością jak człowiek rozrywa saszetkę, umieszcza jedzonko w miseczkach i rozdabnia widelcem, wpatrując się w mięsko jak sroka w kość i próbując liznąć choć odrobinkę jak tylko człowiek zabierze się do drugiej miseczki.
Jedzonko wędruje na koci stół, czyli kąt na podłodze w kuchni, do którego Tiguś zdążając zawsze, niezmiennie i stale powtarza ten sam rytuał - idzie przed człowiekiem gapiąc się w miskę, obwieszczając na całe kocie gardło jaki to on jest głodny i że zaraz umrze, po prostu umrze z głodu jeśli w tej chwili, w tym własnie momencie miseczka nie znajdzie się na miejscu. Po czym pałaszuje bez pośpiechu, trenując do udziału w Międzynarodowym Konkursie Na Najgłośniejsze Mlaskanie.
Migusia za to podbiega do miseczki w ostatniej chwili, przegryzie kilka kęsów i wybiega z domu. Tam szaleje po podwórku, atakując jednego z pluszowych szczurów którego specjalnie dla niej postanowiliśmy poświęcić na szczura podwórkowego (drugi pozostał szczurem domowym i znajduje się codziennie w innej pozycji i innym miejscu). Po chwili wraca do miseczki, dojada do połowy i odchodzi. Wiem że zaraz wróci dojeść do końca, ale taka to już jest ta nasza Migusia, że lubi trzymać linię więc się na zapas nie najada.
Człowiek w tym czasie, taka to już jego ciężka ola ludzka, musi szykować się do pracy, więc załatwia co tam trzeba na górze, a tymczasem na dole...
Schodząc na dół człowiek czasami ma wrażenie że bomba jakaś strasznie-małego-rażenia wybuchła. Dywaniki zwinięte w rulonik, po podłodze walają się powywracane buty, które jakiś domownik nieopatrznie zostawił na środku korytarza wieczorem, jakieś sznurki, papierki, piłeczki, porzestawiane krzesła w kuchni i jadalni, pościągane ze stołów obrusy. Nie, to nie wspaniałe wspólne kocie zabawy, gonitwy jednego za drugim i przewalanie się gdzie popadnie. To jednoosobowa zabawa, gonitwa i walka z wyimaginowanym przeciwnikiem Migusi. I tak codziennie rano....
Subskrybuj:
Posty (Atom)