piątek, 12 lipca 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dziś będzie troszkę hmmm... religijnie


Adam i Ewa zgrzeszyli w raju, bo obydwoje byli w strojach topless, co ich bardzo podniecało.

Po ogłoszeniu 10 przykazań Mojżesz uznał je za nieżyciowe i rzucił w przepaść.

Święty Augustyn miał żonę i dziecko, jednak w końcu ich wygnał i rozpoczął życie pobożne.

Nasze plemiona przed przyjęciem chrztu zachowywały się jak normalni ludzie. 

Zwolennikiem papiestwa był papier.


I wisienka na torcie:


Cytaty kursywą i zdjęcie z internetu.

wtorek, 9 lipca 2013

A w czasie przerwy...

Za oknami upał totalny, 28 stopni w cieniu. Dzisiaj rano w radiu "nabijano" się z tych którzy właśnie wyjeżdżają na wakacje. Że jest cieplej u nas niż na Majorce :-)
A co babie odbiło? Że sobie pójdzie pobiegać w czasie lanczu. Rozebrała się najbardziej do rosołu jak mogła w tych warunkach, czyli krótkie spodenki i koszulka do fitnesu. Nawet skarpetek zapomniała, dobrze że buty ma dobre to można i bez. Najwyżej będą trochę śmierdzieć.
Postanowiła okrążyć Blackford Hill, czyli wzgórze, na którym stoi Królewskie Obserwatorium Astronomiczne (tutaj wszystko musi być królewskie), ale wzięła się do tego od dupy strony, czyli odwrotnie niż zawsze. Normalnie biegnie bowiem najpierw trochę po równym, trochę w dół, a na koniec są górki i wziesienia. A tym razem najpierw zabrała się za wzniesienie więc mało ducha nie wyzionęła w ciągu pierwszych pięciu minut. I cóż że potem było lekko z górki, jak na kolejny podbieg już nie miała siły i musiała zwolnić do poziomu marszu. Na szczęście ta część trasy przebiegała w cieniu. A potem jak się zrobiło równo i płasko, to się drzewa skończyły i trzeba było biec w pełnym słońcu, a słońce o godzinie pierwszej piecze, oj piecze...
Wracając, spotkała baba kolegę z pracy który wziął wzgórze z odwrotnego kierunku. Spryciulek, ale po powrocie wyglądał nie lepiej ode mnie.
No a jak baba powróciła to wzięła prysznic, a właściwie wskoczyła pod wszystkie sześć dostępnych, bo tylko pierwszy strumien jest ZIMNY!
Dochodzenie do normalnej temperatury wciąż trwa, a baba pisze tego posta przygotowując się do spotkania i pijąc zimniutenką wodę z butelki.
Kolejne śniadanko spalone :-)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Gorąco!

No i nastało zupełne lato w Szkocji. Szczerze mówiąc odkąd tu mieszkam, a jest to już ładnych parę lat, nie pamiętam takiego lata. Owszem, zdarzał się tydzień całkiem przyzwoitych temperatur, ale raczej z pogodą bywało różnie. A tu nagle, w roku obecnym, po tej fatalnej przedługiej zimie która trzymała nas do połowy kwietnia, po niezbyt udanym maju, mieliśmy już sporo słońca w czerwcu, a na pewno więcej niż opadów.  Znacznie więcej. Mieliśmy też kilka pochmurnych dni, lekka mżawka, raz nawet ulewny deszcz. A teraz, już od kilku dni słoneczko pięknie świeci, wiatru prawie wcale nie ma co jak na nadmorskie warunki jest rzadkością, za to lekka bryza i dobrze bo możnaby się ugotować.
W domu, pomimo pełnej izolacji, temperatura skoczyła do magicznych 22 stopni więc spać ciężko. Ktoś powie że można otworzyć okno i owszem, można, ale mnie na przykład budzi byle hałas a już świergot ptaszków o trzeciej trzydzieści to mnie dobija. Poza tym, Migusia moja mała kochana musi co noc wskakiwać na parapet, i na pewno znalazłaby powód żeby sobie za ptaszkiem wyskoczyć przez otwarte okienko, a nie daj boże jakby się jej na łapkę zatrzasnęło! O nie nie, okno zamknięte być musi. A ty się człowieku duś!
Kotom też wyraźnie upał doskwiera, co przejawia się ... już chciałam napisać niechęcią do jedzenia, ale przecież na dźwięk otwierania szafki z jedzeniem od razu są przy nodze, więc - mniejszym apetytem się to przejawia, bo jedzą mało, ale kilka razy. Całe dnie spędzają na dworze, albo cholera-wie-gdzie, albo na nagrzanej płycie chodnikowej, a jak się już podsmażą, idą się ochłodzić pod krzak tawułki. Migusia kopiuje Tiggiego dokładnie, to co on robi robi i ona, on na parapet, ona na parapet (z zewnętrznej strony domu!), ale że mniejsza jest i nie za bardzo dosięga, to nieraz trzeba ją łapać i wciągać przez okno. On pod samochód, ona pod samochód (oczywiście jak już on spod niego wyjdzie). On pod krzak, to ona też.
A ja wczoraj się cały dzień opalałam. Dobrze że pobiegać wyszłam dość wcześnie rano, jak jeszcze chmury były na niebie. Ostatni odcinek drogi musiałąm przebyć jednak w pełnym słońcu, co w połączeniu z podbiegiem na 84 metry (moje osiedle leży na wzgórzu) okazało się mordecze wystarczająco. Miałam więc zupełny powód żeby już nic cały dzień, ani ręką ani nogą, nie ruszyć, a jednak zrobiłam dwa prania, obiad z dwóch dań i nawet obejrzałam finał Wimbledonu. W przerwach jednak, leżąc byle jak na kocyku rzuconym w trawę, oddawałam się namiętnie promieniom słońca, które grzało nieprzerwanie do godziny 20 z groszami. I tak ma być przez cały tydzień.
I nie wiem już czy bardziej się cieszyć czy płakać?