czwartek, 28 marca 2013

Apdejt przedświąteczny

Dzisiaj ostatni dzień w pracy bo jutro mam wolne i w poniedziałek też, lub każdy inny dzień każdemu według jego wierzeń religijnych, bo nie każdy jest chrześcijaninem przecież, tak mój kochany pracodawca dba o wszystkich swoich pracowników. Ja biorę piątek i poniedziałek, bo to ciurkiem cztery dni wolnego, a potem jeszcze cztery urlopu i mam wolne dziesięć dni, juhuuu!
Koty mnie dzisiaj w nocy pobudziły jakimś hukiem na dole, oczywiście wstałam sprawdzić czy jeszcze żywe są, były. Tylko w związku z moją nieostrożnością, a kocią upierdliwością, wydarzył się mały wypadek w kuchni. Wieczorek postawiłam puste miseczki na mokrą karmę koło zlewu, żeby umyć z samego rana (jaka głupia byłam że nie umyłam od razu!), jedna na drugiej. I oczywiście w środku nocy o piątej rano te łobuzy, a właściwie ten większy, postanowił sprawdzić czy w tych miseczkach przypadkiem czegoś nie ma i strącił na ziemię obie. Jak wpadłam rozczochrana i półprzytomna do kuchni, to winowajca stał zdziwiony przy miseczkach przewróconych do góry dnem (jedna na drugiej, a jakże!), a mniejsze zło umknęło w najdalszy róg kuchni i łypało tylko okiem z napisem "TO NIE JA". O dziwo najdziwniejsze, miseczki się nie potłukły, a podłoga w kuchni kafelkowa, co prawda spadły na sznurkowy dywanik z Ikei, ale zaręczam że gdyby to mnie te miseczki spadły, to byłyby już w drobny mak. Ten kot to ma szczęście!
Na samochodzie znów sześć centymetrów śniegu, ale dzisiaj odgarnęłam tylko szyby, miałam niesamowitą frajdę tocząc za sobą po autostradzie śniegowy tuman. I nikt mi nie podskoczył, wszyscy trzymali się daleko z tyłu za taką durną babą która nie umie odśnieżać samochodu. I o to chodziło!
Zaczęłam wczoraj bigos, z resztek tej kapusty którą dostaliśmy na Boże Narodzenie. Kapustka pyszna jak miód, nastawiłam dwa gary bigosu, niech się gotuje. Do soboty się zrobi. Mięsa jeszcze nie mam, ale to nic, kupię jutro. Niby nic nie robię na święta, ale jak zawsze, jakieś jajka muszą być i kawałek ciasta, zakwas na żurek nastawiłam żeby mieć swój tym razem, ale jak nie wyjdzie to nie będzie, zrobię z torebki i będzie równie pyszny. No a bigos to tak przy okazji bo coś z nadmiarem kapusty kiszonej zrobić trzeba, zanim się zepsuje. Bigos poporcjuję i zamrożę, od czasu do czasu takie rarytasy są zupełnie dobre.
I na koniec o Migusi, a jakże. Już myślałam że jest chora, bo rzadkie kupy zaczęła robić w tamtym tygodniu, o dystyngowanym zapachu świeżo nawiezionego obornikiem pola. Ale ani gorączki, ani braku apetytu, ani zmiany pokarmu nie było. Jedyna zmiana to była że mojego męża nie było bo wziął i pojechał sobie na tydzień do rodziców. Wymyśliłam że może tęskni? I co? Mąż w niedzielę wrócił, a od poniedziałkowego popołudnia w kuwecie już tylko ładne klocuszki, o zapachu że jak nie zajrzysz to nie zauważysz. Trochę wierzyć mi się nie chce że małe się tak martwiło bo tęskniło za tatusiem, ale fakt to fakt. Kupa to kupa.
Czy wasze koty też tak kiedyś miały?

P.S. Zapomniałam dodać że miseczki moich kotów są porcelanowe :-)

środa, 27 marca 2013

O braku wiosny raz jeszcze.

Szczera będę aż do bólu - już mam tego wszystkiego dość. To znaczy tej pogody zimowej na wiosnę. Kurcze blade, święta tuż tuż, kwiecień za pasem a ja dzisiaj w centralnej Szkocji, gdzie klimat raczej łagodny i nadmorski, miałam na samochodzie dziesięć centymetrów śniegu. Zgarnęłam toto miotełką bo nie lubię jechać po autostradzie jak się za mną ciągnie chmura śniegowa, chociaż czasami dobrze bo ci żaden palant na doopie nie siedzi. Dobrze że chociaż słońce świeci od rana. I jak tak sobie szłam zaśnieżoną alejką z tym słońcem we włosach, było mi tak błogo... och jak błogo. Bo mieliśmy już trochę słonecznych dni tego roku, ale w styczniu i lutym tak nie grzeje przecież. A dzisiaj grzało pięknie i głowa moja pokryta włosami koloru ciemnego zagrzała się nawet bardzo. Podczas gdy lodowaty arktyczny wiatr obwiewał moją szyję przykrytą tylko lekim panterkowym szalem. Brrr. A teraz masz, znowu pada! Jak tu żyć?

poniedziałek, 25 marca 2013

Gdzie ta wiosna?

Teoretyczna wiosna już prawie od tygodnia, a za oknami... co tam będę się rozpisywać, w całej chyba Europie tak samo. No może u nas nie aż tak ekstremalnie, ale zimno, szaro, ponuro, słońce jak wyjdzie to i tak go nie widzę bo siedzę w pracy a wychodzić mi się nie chce. Śnieżek od czasu do czasu przyprószy, ale jaki to tam śnieżek, zanim spadnie na ziemię już go nie ma. Za to na samochodzie niestety jest dlatego zawsze wożę ze sobą miotełkę w bagażniku. Mąż od czasu pamiętnej zimy 2010 ładuje mi także do bagażnika łopatę do odgarniania śniegu, ale łopata już ze mną nie jeździ bo po co, jak jej nigdy nie użyłam. Potrzebowałam raz, na parkingu w pracy, ale po co jak wokół tylu miłych panów kierowców z łopatami w bagażnikach, odkopują swoje samochody to odkopią też mój, co nie? Ma się ten wdzięk ;-)
Zaledwie tydzień temu to było, a wydaje się jakby wieki całe, kiedy śnieg padał naprawdę mocno, i w czasie kiedy padał, robiło się na drogach bardzo niebezpiecznie. A ja musiałam zrobić kawałek trasy, bo najpierw z synem na trening, potem w córką do szpitala bo się rozchorowała, potem odebrać syna z treningu. A najgorsze że trasa dom-trening-szpital-trening-dom musiała się zmieścić w półtorej godziny, gdzie trening-szpital oddalone są od siebie jakieś 13 mil czyli około 20 kilometrów, z punktem DOM pośrodku. Momentami śnieg sypał tak, że nie widziałam drogi zupełnie, znaczy nie widziałam jaką nawierzchnią jadę, nie byłam w stanie ocenić czy śnieg na drodze jest czy go nie ma. A to droga krajowa, dwupasmowa, niby fajna, ale jak ci jedzie ciężarówka z boku a ty musisz zjechać z jej pasa bo się wlecze tak że nie dasz rady w takim tempie, a ty nie widzisz drogi ani przed sobą ani pod sobą ani nigdzie, dopiero zgrzyt i chrzęst pod kołami mówi ci że tędy-jeszcze-nikt-nie-jechał, śniegu-dziesięć-centymetrów-a-ty-masz-letnie-opony brrrrr.... A potem, gdy zelżało na tyle że już jesteś w stanie zobaczyć po czym jedziesz, za to świat robi się jak z Gwiezdnych Wojen, olbrzymie płaty śniegu uderzają cię poziomo z olbrzymią prędkością potęgowaną przez wiatr tak że niemożliwe jest ocenić czy jedziesz czy tak naprawdę stoisz w miejscu, zwłaszcza że spuszczasz nogę z gazu i nie patrzysz na licznik bo musisz patrzeć na to co przed tobą. Przysięgam, nigdy w życiu tak dziwnie się nie czułam, nie mam lęku przestrzeni ani nie kręci mi się w głowie na wysokości, ale wtedy, podczas tej wichury śnieżnej, zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Dobrze że obok siedział mój syn który pocieszał mnie że ma takie same sensacje wzrokowe jak ja. Ja w dodatku miałam sensacje błędnikowe i bałam się zjechać z trasy, a zjechać z niej musiałam bo już był czas, a ja nie wiedziałam czy to już tu czy jeszcze nie, całe to bombardowanie śniegiem, zakręcającym i zmieniającym trajektorię cały czas, spowodował u mnie najdziwniejsze złudzenie optyczne jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Oglądanie super-panoramicznego filmu 4D o Darwinie w Dynamic Earth było niczym w porównaniu do tego.
Na szczęście było-minęło, śnieg niemal natychmiast stopniał i pozostał tylko mróz i zimno i brzydko i zimno, i tak jest do dzisiaj. Wiosnoooo, gdzie ty do cholery jesteś???