poniedziałek, 25 marca 2013

Gdzie ta wiosna?

Teoretyczna wiosna już prawie od tygodnia, a za oknami... co tam będę się rozpisywać, w całej chyba Europie tak samo. No może u nas nie aż tak ekstremalnie, ale zimno, szaro, ponuro, słońce jak wyjdzie to i tak go nie widzę bo siedzę w pracy a wychodzić mi się nie chce. Śnieżek od czasu do czasu przyprószy, ale jaki to tam śnieżek, zanim spadnie na ziemię już go nie ma. Za to na samochodzie niestety jest dlatego zawsze wożę ze sobą miotełkę w bagażniku. Mąż od czasu pamiętnej zimy 2010 ładuje mi także do bagażnika łopatę do odgarniania śniegu, ale łopata już ze mną nie jeździ bo po co, jak jej nigdy nie użyłam. Potrzebowałam raz, na parkingu w pracy, ale po co jak wokół tylu miłych panów kierowców z łopatami w bagażnikach, odkopują swoje samochody to odkopią też mój, co nie? Ma się ten wdzięk ;-)
Zaledwie tydzień temu to było, a wydaje się jakby wieki całe, kiedy śnieg padał naprawdę mocno, i w czasie kiedy padał, robiło się na drogach bardzo niebezpiecznie. A ja musiałam zrobić kawałek trasy, bo najpierw z synem na trening, potem w córką do szpitala bo się rozchorowała, potem odebrać syna z treningu. A najgorsze że trasa dom-trening-szpital-trening-dom musiała się zmieścić w półtorej godziny, gdzie trening-szpital oddalone są od siebie jakieś 13 mil czyli około 20 kilometrów, z punktem DOM pośrodku. Momentami śnieg sypał tak, że nie widziałam drogi zupełnie, znaczy nie widziałam jaką nawierzchnią jadę, nie byłam w stanie ocenić czy śnieg na drodze jest czy go nie ma. A to droga krajowa, dwupasmowa, niby fajna, ale jak ci jedzie ciężarówka z boku a ty musisz zjechać z jej pasa bo się wlecze tak że nie dasz rady w takim tempie, a ty nie widzisz drogi ani przed sobą ani pod sobą ani nigdzie, dopiero zgrzyt i chrzęst pod kołami mówi ci że tędy-jeszcze-nikt-nie-jechał, śniegu-dziesięć-centymetrów-a-ty-masz-letnie-opony brrrrr.... A potem, gdy zelżało na tyle że już jesteś w stanie zobaczyć po czym jedziesz, za to świat robi się jak z Gwiezdnych Wojen, olbrzymie płaty śniegu uderzają cię poziomo z olbrzymią prędkością potęgowaną przez wiatr tak że niemożliwe jest ocenić czy jedziesz czy tak naprawdę stoisz w miejscu, zwłaszcza że spuszczasz nogę z gazu i nie patrzysz na licznik bo musisz patrzeć na to co przed tobą. Przysięgam, nigdy w życiu tak dziwnie się nie czułam, nie mam lęku przestrzeni ani nie kręci mi się w głowie na wysokości, ale wtedy, podczas tej wichury śnieżnej, zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Dobrze że obok siedział mój syn który pocieszał mnie że ma takie same sensacje wzrokowe jak ja. Ja w dodatku miałam sensacje błędnikowe i bałam się zjechać z trasy, a zjechać z niej musiałam bo już był czas, a ja nie wiedziałam czy to już tu czy jeszcze nie, całe to bombardowanie śniegiem, zakręcającym i zmieniającym trajektorię cały czas, spowodował u mnie najdziwniejsze złudzenie optyczne jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Oglądanie super-panoramicznego filmu 4D o Darwinie w Dynamic Earth było niczym w porównaniu do tego.
Na szczęście było-minęło, śnieg niemal natychmiast stopniał i pozostał tylko mróz i zimno i brzydko i zimno, i tak jest do dzisiaj. Wiosnoooo, gdzie ty do cholery jesteś???

czwartek, 21 marca 2013

Jeszcze jedno

No dobra, jeszcze jedno dzisiaj. Anna na swoim blogu "Na wsi w Japonii" zamieściła kolejny konkurs, prosty i nawet z nagrodami. Link - http://nawsiwjaponii.blogspot.jp/p/blog-page.html
Zachęcam do udziału!

Walka z nałogami.

Już tak mam że całe życie z czymś walczę. A to z chamstwem, a to z niesprawiedliwością, a to z nałogami. Z dziećmi też walczę i z mężem, a jakże! Z głupotą ludzką i bezmyślnością, z lenistwem cudzym i swoim, a ostatnio to nawet z nałogami walczę.
Jedyny nałóg którego zwalczyć wciąż nie mogę to obsesja chudości. Jaka bym nie była, nigdy nie będę odpowiednio szczupła. A że ostatnio mi się znowu przytyło, i to sporo, to dopiero mam o czym myśleć! Dla niektórych te 7 kilogramów to bardzo mało, ale mnie na ajfonie wychodzi że już jestem otyła. I tak sie też czuję. Wszystko za ciasne, nic mi nie pasuje, nie mam w co się ubrać. W dodatku mam pryszcze.
Dla mnie zgubienie jednego kilograma to naprawdę wyczyn, bo mam niedoczynnośc tarczycy więc i metabolizm zaburzony, więc kiedy na diecie Dukana dwa lata temu, dokładnie o tej porze, osiągnęłam swą wymarzoną wagę, powiedziałam sobie - NIGDY WIĘCEJ! I co? I doopa, chociaż trzymałam się dzielnie. Dwa kilogramy które mi przybyło w osiemnaście miesięcy to było tyle że się raczej nie dało zauważyć. Ale potem zaczęło przybywać coraz więcej dekagramów każdego dnia, więc udałam się do lekarza żeby sprawdzić czy z tarczycą wszystko w porządku. Niestety, w porządku, poziom hormonów jak należy, a waga jak szła do góry tak idzie.
A potem były święta, potem Nowy Rok, lenistwo, jedzenie i alkohol. Czekoladek cała masa, bo nakupiłam jak głupia to ktoś to w końcu musiał zjeść, co nie? Więc dlaczego nie ja? A potem, jak się czekoladki skończyły, to Nutella szła po pół słoika na posiedzenie. No i chlebek, taki pyszny przecież piekę co tydzień, świeżutki, mięciutki, pachnący, jeszcze ciepły. W sam raz z doskonałym smalczykiem ze śliweczką, z chili i cebulką jakie wyprodukowałam z przesłanej z Polski przez mamusię słoninki - trzy rodzaje smalczyku, wyobrażacie sobie to? I ogóreczek kiszony do tego, och!
No i na co mnie to wyszło? Na dodatkowe 7 kilogramów, a właściwie prawie 8, przez które jeszcze nie wyglądam jak wieloryb, ale jak młodociana foczka to już zaczynam. I teraz za nic, za nic nie mogę się tego świństwa pozbyć. Ograniczyłam ilość jedzenia, ale to nie działa, bo zmniejszyłam też aktywność fizyczną. Cóż, foki nie za bardzo lubią się ruszać. Na kolejną dietę Dukana już się nie piszę, ani na żadną drastyczną dietę. Wiem doskonale że najlepsza dieta to zdrowa dieta, z maksymalnym ograniczeniem tłuszczów i węglowodanów. No i alkoholu. No dobra, z nałogami trzeba walczyć, a jestem w tym dobra więc ruszam do boju.
Najpierw w odstawkę idzie alkohol. Nie żeby całkiem, lubię sobie piwko imbirowe czasami wypić a i whisky z colą lubię owszem, ale ograniczyć i to bardzo. Raz w tygodniu i to góra, a najlepiej jeszcze rzadziej. Postanowione. Odhaczone :-)
Słodycze. Nie kupuję czekoladek, ciężko mi się rozstać z nutellą, musiałam, po prostu musiałam nasycić się wczoraj małą łyżeczką i tu się biję w piersi - to naprawdę była tylko jedna mała prawie płaska łyżeczka nutelli. Nie jak zawsze, pół słoika. Jestem z siebie dumna. Coż, jeśli upiekłam wieczorem przepyszne fińskie bułeczki cynamonowe z przepisu na mojewypieki.com, pożarłam trzy! Na szczęście były małe. Nad tym też trzeba popracować. Jeżeli już bułeczka to jedna, JEDNA!
Tłuszcze. W zasadzie nie jadam, ale... córka bardzo lubi dodawać masełko do ziemniaków, i to dużo tego masełka. Był czas że nie jadłam ziemniaków w ogóle więc spożycie masełka w ziemniakach mi nie groziło, ale od jakiegoś czasu ziemniaki jednam jadam w niewielkich ilościach, oczywiście okraszone tłuszczem. Błąd - muszę albo gotować sama, albo nie spożywać. W ogóle w tej dziedzinie jestem z siebie dumna, bo jak się smalczyk skończył to tłuszczu prawie nie używam, ot tyle co odrobina oliwy do sałatki, czy oleju do smażenia. Muszę zredukować jeszcze bardziej i przestać jeść frankfurterki z Lidla.
No i ruszać się więcej też muszę. Sezon badmintonowy się powoli kończy, będzie tylko raz w tygodniu albo i nie, ale za to bieganie się zacznie. Chociaż tutaj to ludzie biegają przez okrągły rok, śnieg nie śnieg, deszcz nie deszcz, ja jednak mam uraz do biegania w zimnie. No ale chociaż, jak nie bieganie to spacery może? Żeby mi się chciało chcieć... Może jak słońce wyjdzie to mi się zechce w końcu.
No i na koniec - wisienka na torcie! Zrewidowałam swoje konto na FB. Najpierw zredukowałam gry w które grałam, potem skasowałam je wszystkie zupełnie. Zaktualizowałam ilość znajomych, prawdziwych znajomych nie takich od gier. Od razu mam więcej czasu, ale coś za coś, przecież mam fajne gry na ipadzie :-) W każdym razie, na Facebooku już nie gram, a grałam od dwóch albo nawet trzech lat. A myślałam że się nie da.