środa, 30 stycznia 2013

Piąta rano

Ja już nie mogę z tymi kotami! To znaczy z tą jedną kotką, kiciusią, serduszkiem moim śliczniusim Migusią cholerną! Człowiek ma nastawiony budzik na szóstą trzydzieści rano żeby się pozbierać do pracy, a już od piątej tylko słychać "mrrrrwrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i skacze ci toto po poduszce. Ja udaję że śpię, ale mąż nie wytrzymuje i bierze totego za fraki i z poduszki. No więc toto wchodzi mi pod kołdrę, przytula się do mojego brzucha i tak śpimy... dziesięć minut.  Piąta dziesięć - łup łup, szur szur i rozpoczyna się toczenie czegoś tam po podłodze. Coś tam wydaje się być dziesięciotonowym głazem, no nie dam rady, ten odgłos wwierca mi się do mózgu. Zapalam lampkę i zabieram z podłogi... wsuwkę do włosów którą Migusia sprytnie wysunęła z kosmetyczki. Ufff, można spać dalej.
Nagle tup tup i znowu "mrrrrwrrrrmrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i małe łapki po poduszce. Mąż za kota, kot ląduje w nogach łóżka. Ale przecież nie można tak siedzieć bezczynnie - tupu tupu tup i już Migusia jest z powrotem. Udaję że śpię, niech sobie skacze, niech się rzucana niewidzialnego wroga ukrytego pod kołdrą, tyle zniosę, żeby tylko nie hałasowała! Nagle łup, brzdęk i diabełek już jest na parapecie, oczywiście po drodze zaliczając kaloryfer. Ufff, to niech sobie siedzi.
..... Bum, łup, szssszzzzsssszst sztssszzstsss - cholera jasna! Kto zostawił reklamówkę na podłodze? Półprzytomna wstaję, zabieram reklamówkę którą nieopatrznie zostawiłam w torebce a torebki nie zamknęłam, wrrrrrr... szósta rano! Wyrzucam na korytarz szczurka z którym Migusia tak dzielnie walczyła, ona za szczurkiem, ja do łóżka, mam przecież jeszcze pół godziny. Niech sobie walczy ze szczurkiem na schodach! Ooooo, błogi spokoju...
"Mrrrrwrrrrmrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i coś ociera mi się o rękę. No ja nie mogę, szósta dwadzieścia, moje cenne dziesięć minut drzemki! Nie wstaję, nie ma takiej możliwości! Zamykam oczy, wyłączam umysł...
"Trrrrrrrrr trrrrrrrrr trrrrrrrrr" - cholerny budzik! Szósta trzydzieści.
I tak siedem dni w tygodniu. A ja myślałam że to Tiguś jest upierdliwy.


wtorek, 29 stycznia 2013

Kiedy świnie mają skrzydła


To nie obraza boska, to tytuł filmu który właśnie obejrzałam, z cyklu Filmografia Światowa., z gatunku komedii. Angielski tytuł "When pigs have wings", w reżyserii Urugwajczyka Sylwaina Estibala, produkcji francusko-niemiecko-belgijskiej.




Nie czytałam opisu filmu przed obejrzeniem, po prostu włączyłam i już. Tytuł całkiem fajny na komedię, ale kino blisko-wschodnie i komedia jakoś mi nie przystają do siebie. Zawiodłam się bardzo pozytywnie. 

Historia dzieje się współcześnie, na terenie strefy Gazy. Palestyński rybak ledwo wiąże koniec, zamiast ryb wyciągając z sieci złom i zgubione przez turystów klapki. Pewnego dnia po nocnym sztormie wypływa na połów, którego zdobyczą jest... 
Nie będę pisać co, zresztą można się domyślić. I jak już wspominałam, nie zamierzam pisać recenzji czy opowiadać fabuły. W mojej opinii to film warty obejrzenia, choćby dlatego, że doskonale oddaje groteskową rzeczywistość skonfliktowanych narodów. Obraz jest doskonale nasycony humorem, czasami niewybrednym, czasami mrocznym czy ironicznym. Pokazuje że mimo różnic religijnych, odmiennych narodowości i kultury, ludzie żyją obok siebie, wykonują te same czynności, prowadzą taki sam tryb życia na tym trudnym, jałowym terenie. Pokazuje że chociaż człowiek człowiekowi wilkiem jest, może też być przyjacielem i po prostu... człowiekiem. 

Miła wiadomość z ostatniej chwili - film będzie emitowany w Polsce na Canal+ we wtorek 5 lutego o godzinie 21.00. Bardzo polecam i serdecznie zapraszam! 




poniedziałek, 28 stycznia 2013

Szylkretki też są ładne

Do napisania tego posta natchnęła mnie Anka Wrocławianka, która ma w tej chwili "na tymczasie" trzy kotki - Wielkie Wyzwanie czyli Wisię oraz Matkę i Babkę. Mnie zauroczyły oczy Babki, ale Matka też jest przepiękna, choć tójkolorowa.
I tu narażę się miłośnikom kotek szylkretowych, bo nigdy mi się nie podobały. Szczerze mówić nigdy nie chciałam mieć kota, a jak już chciałam to takiego jak Wielkie Wyzwanie, biało-czarnego, ale mordkę to miał mieć taką bardziej białą niż czarną a uszka czarne. Wszędzie indziej mógł mieć ze dwie-trzy łaty, ale kolory - co najwyżej dwa. No ale życie życiem i skończyło się na Tigusiu który, choć ubarwienie ma przepiękne i oczka takie cudne, kolorów znacznie więcej niż dwa na sobie ma. Bo białe owszem, skarpetki, krawat i pyszczek, czarne wzory też ma, ale także z trzydzieści różnych odcieni szarego, a nawet rudy się też znajdzie.


A potem przyszła Migusia. W książeczce ma wpisane "czarny" i tak z daleka wygląda, ma też maleńki biały krawacik i niby to wszystko. Ale... uszka ma szare, nad oczkami też przebija szary, ma szaro-biały podszerstek, a na całym grzbiecie i szczególnie ogonie przebijają się białe włoski. Sól i pieprz! Trudno ująć ją aparatem ale tak to mniej więcej wygląda:



Wracam do szylkretek. Zabierając Migusię ze schroniska widziałam oczywiście jej rodzeństwo, prawdopodobnie wymieszane z innym rodzeństwem, wszystko potomstwo dwóch sióstr których właściciel wyprowadził się zostawaiając dwie ciężarne kotki bez opieki. Kilka kotków było zupełnie czarnych, to prawdopodobnie samce, za to większość to były chyba koteczki bo trójkolorowe w różnym stopniu. No i nie-wiadomo-co czyli nasza Migusia. Widząc szylkretowe siostrzyczki zastanawiałam się jaka była ich matka, bo przecież ojców mogło być wielu. I znalazłam na stronie schroniska. Nie wiadomo która urodziła Migusię, mogę się tylko domyślać.


 A tu te same kotki na wybiegu:

Wychodzi na to że Migusia też ma coś z szylkretki... Życie samo koryguje poglądy. Wszystkie koty są piękne! Szylkretowe też!