środa, 24 października 2012

Wymienić Tigusia

Pomyślałam dzisiaj, że przecież już jest jesień, zimno, wilgotno i czasami ponuro, a tu jeszcze trzeba będzie w niedzielę poprzestawiać zegarki. Nie wszystkie na szczęście, bo większość przestawia się sama. Pamiętacie te czasy kiedy rano babki do kościoła albo się spóźniały albo koczowały godzinę przed, bo zapomniały przestawić zegarek? Żeby mi się to nie zdarzało, zazwyczaj przestawiam go w sobotę wieczorem, chociaż nie powiem żeby ten fakt miał jakoś znacząco wpłynąć na bieg dnia. Do kościoła nie chodzę, a jakbym chodziła to na pewno nie skoro świt. Dzieci się już nie budzą wczesnym rankiem, pospać sobie można, a przynajmniej poleniuchować w łóżku do oporu. Na szczęście żadnych zawodów nie organizują tego dnia, więc nie trzeba się rano zrywać żeby zawieźć synka, poczta w niedzielę nie działa. Niestety, kot działa zawsze punktualnie, więc niedziela nie niedziela, święto nie święto, pobudka siódma rano na michę musi być. Na szczęście mamy dyżury, to znaczy ja z mężem mamy, bo dzieci to nawet lewarkiem by się nie dało podnieść. Dyżury zależą w głównej mierze od tego kto wstawał wcześnie w dniu wczorajszym, czyli w sobotę. Zazwyczaj jestem to ja, bo albo się umawiam na serwis samochodu, albo przyjeżdża jakaś dostawa, albo robię pranie, albo po prostu żal mi męża bo cały tydzień wstaje wcześniej ode mnie. Niedziele więc są dla mnie :-)
Popatrzyłam też na swego bloga innym okiem i olśniło mnie że ja przecież mam tu jesień przez cały rok, już chciałam zmienić tło na jakieś letnie i kolorowe, tak z przekory, ale mi się nic z Tigusiem kolorystycznie nie zgadza, nic tylko ta jesień. Nie chce mi się nic na razie mocniej przerabiać, trudno, będzie jak jest, przynajmniej teraz się zgadza, i do pory roku pasuje i do nastroju. Ale to jest myśl - zmieniać tło na blogu w zależności od nastroju, no od pory roku chociaż, wtedy mniej pracy. Musiałabym Tigusia wymienić. A co wy na to?

niedziela, 21 października 2012

Urlop

Nie było mnie cały tydzień, bo miałam urlop. Nic ciekawego, tylko po prostu kilka dni wolnego bo wciąż miałam bardzo dużo dni do wykorzystania w tym roku, a że dzieci w szkołach mają teraz ferie (tak, tu w Szkocji teraz mają przerwę jesienną, co nie znaczy wcale że uczą się krócej niż w Polsce, bo jest wręcz odwrotnie),  to i ja postanowiłam się trochę pobyczyć. Czym naraziłam się potomstwu znacznie, bo miały nadzieję na spokojne leżenie bykiem przez cały tydzień bez nadzoru, a tymczasem matka im odwaliła numer i  codziennie w domu była. Wyspałam się więc za wszystkie czasy, gotowałam obiadki, generalnie robiłam przysłowiowe NIC. Zwarta i gotowa do pracy wyruszam jutro z samego rana. A wiadomo że w pracy piszę, bo w domu nie mam czasu, można wywnioskować powyżej, więc do usłyszenia JUTRO moi drodzy. Już się nie mogę doczekać. Posta mojego nowego na blogu, nie pracy oczywiście :-)

piątek, 12 października 2012

Zapach jesieni

Już przedwczoraj miałam o tym napisać, ale się zamotałam z tym Spisem Powszechnym u Anki Wrocławianki, z powodu którego musiałam agitować żeby wszyscy głosowali na Tigusia Numer 15, bo ma wciąż tylko 3 głosy.

No dobrze, miało być jesiennie, więc będzie.
Tak zostaliśmy wychowani, i tak to wrosło w naszą  polską kulturę że zupełnie nie zwracamy na to uwagi. Tak było, jest i będzie, wszyscy to robią kiedy przychodzi czas i niemal wszyscy się na tym znają. Za znaczenia tego faktu zdajemy sobie dopiero sprawe będąc za granicą. Chodzi o ... grzybobranie.
Wiadomo wszem i wobec że wrzesień-październik to czas kiedy chodzi się na grzyby. Tak więc jak Polska długa i szeroka, wczesnym rankiem tabuny grzybiarzy wyruszają na łowy w poszukiwaniu co lepszych okazów. Najlepiej mają ci którzy mieszkają na wsiach, w pobliżu lasów, czy w górach. Każdy ma swoje ulubione tereny, kawałki lasu, niekiedy jedzie się do nich wiele kilometrów, niekiedy to cała wyprawa. Musi być koniecznie wcześnie rano, najlepiej kiedy jeszcze jest ciepło, a jeszcze lepiej po deszczu, ale niekoniecznie, bo rankiem i tak przecież rosa osiada, grzyby lubią wilgoć. My z mężem zapalonymi grzybiarzami nie jesteśmy, ale bardzo lubimy spacery po lesie, a jak las to i grzyby, więc zawsze się jakaś reklamówka zaczepi w kieszeni, bo w razie czego to grzybów w rękach taszczyć nie będziemy. Tak więc nasze rodzinne wyprawy "na grzyby" były raczej wycieczkami krajoznawczo-przyrodniczymi, czasmi się coś znalazło, czasami nie. Nigdy nie było tego tyle żeby trzeba było suszyć czy marynować, czy co się tam z nimi robi. Od tego to my mamy rodziców.
Bo i jedni i drudzy rodzice urządzają grzybobrania z prawdziwego zdarzenia, potem to suszą, przetwarzają, pakują do słoików, a dzieci, czyli i my, dostają gotowe w prezencie. Fajnie mamy, co nie?
Tutaj w Szkocji jest inaczej. Tutaj nikt grzybów nie zbiera, ale chyba wszyscy Polacy mieszkający za granicą mają takie same doświadczenia. Szwecja, Norwegia, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, gdziekolwiek by człowiek nie pojechał, tam grzybów po prostu się nie zbiera. Przynajmniej nie na masową skalę. Bo na przykład w nas, w Edynburgu, na uniwersytecie, są osoby które się grzybami zajmują zawodowo. Nie tylko starają się przywrócić naturalne środowisko leśne, ale też znają każdy grzyb od podszewki, wiedzą pod którym drzewem co można spotkać i dokładnie wiedzą jak przyrządzić który grzyb żeby nie zaszkodził. Jeden to nawet pracę doktorską zrobił z pewnego rodzaju grzybka halucynogennego prowadząc doświadczenia na swojej mamie. Ale o tym sza...
Mamy taki mały lasek parę kilometrów od domu, często chodzimy tam na spacery, a przy okazji i malin można się najeść i jeżyn, a i parę grzybków spotkać też. Najczęściej rosną tam kozaki, podgrzybki i maślaki, jest też zakątek pełen kań. Zawsze tak było, ale nie w tym roku. Byliśmy już kilka razy i ani widu ani słychu grzybów. Lato było dość suche, potem nagle zrobiło się zimno, i grzyby nie miały kiedy wyjść. A jak już deszcz popadał to już było za zimno i nici z tego. Teraz byłaby idealna pora na grzyby, bo i deszczyk popadał cały dzień, i ociepliło się sporo, jeszcze nie zawieszamy broni, jeszcze na pewno spróbujemy.
Największym pocieszeniem jest to że w Polsce grzyby obrodziły i na święta przyjedzie paczka z suszonymi grzybami. Więcej niż zazwyczaj. Lepsze niż zazwyczaj. Cudowne.

Oto poniżej zdjęcia z ostatniego grzybobrania w rejonie opolskim. To nie jest cała kolekcja, i nie jedyna. Podejrzewam że zostały zgromadzone najlepsze i najbardziej różnorodne grzyby jakie się udało znaleźć. Fotograf nie za bardzo sobie poradził z uporządkowaniem terenu, ale ja jestem pod wrażeniem. Bo tylku dobrych grzybów to moi rodzice nigdy w życiu w ciągu jednego poranka nie znaleźli.

Ogromny prawdziwek. Widziałam większe, ale i tak ten jest imponujący.

Na talerzu coś co mój tato nazywa "baranek" a jest to siedzuń sosnowy, czyli szmaciak gałęzisty
 
Prześliczne opieńki miodowe, prawdziwki, kozaki.

Małemu bardzo podobała się kupka opieniek.

Mama jak zwykle, z nieodłącznym nożem w ręku :-)

Czujecie ten zapach? Ja czuję....