wtorek, 17 lipca 2012

Alarm

Właśnie mieliśmy w firmie alarm przeciwpożarowy. Prawdziwy, nie jakąś tam próbę. Przyczyny nie wykryto, ale czujniki dymu się włączyły i trzeba było budynek opuścić. I tu zaczęła się cała szopka.
Natychmiast po usłyszeniu alarmu Stefka zarządziła wyjazd. Ona jest fire steward, odpowiedzialna za ewakuację w czasie pożaru, ja też jestem ale niech tam, niech jej będzie że jest bardziej odpowiedzialna. Więc, zgodnie z procedurą, Stefka zadzwoniła na numer alarmowy poinformować że alarm się włączył i że jest ewakuacja. Roztrzęsiona pobiegła na górę, bo chociaż na górze też jest fire steward, to ona jest przecież ta ważniejsza. Ja zostałam na dole, to znaczy na trzecim piętrze bo choć budynek jest duży to nasza firma zajmuje tylko dwa ostatnie piętra. Szlag mnie nie trafił bo nie jestem Stefka, ale jakbym była to by mnie trafił i to jasny. Paniusie z torebeczkami i w paltocikach, panowie z kubkami gorącej kawy, no jest ten alarm, ale żeby tak od razu panikować... No i jeszcze trzeba było sobie przecież w przejściu między biurami postać, pokomentować, zastanowić się czy brać ten kubek z biurka czy nie, wrócić po telefon czy inne tałatajstwo. Luuudzie, przecież to alarm jest! No w końcu wyszli.
Z jednej strony to należy się cieszyć że ludzie są jednak dobrze wyszkoleni, że w obliczu zagrożenia nie tracą zimnej krwi, ze spokojem wychodzą z budynku jak zostali nauczeni przez liczne próbne alarmy. Z drugiej - nie chcę wiedzieć czy tak samo zachowaliby się w obliczu prawdziwego zagrożenia, gdyby widać było dym buchający z niedomkniętych drzwi czy płomienie strzelające w górę przez któreś z okien. Czy myśleliby wtedy o kawusi, o zabraniu torebeczki, telefonu, laptopa?

piątek, 13 lipca 2012

Tyle cycków w jednym miejscu

Dwa tygodnie wakacji to jednak długo. Zleciało co prawda jak z bicza trzasł, ale ostatnie dwa dni to już się tęskniło do domu. A potem to już nieskończenie długa podróż samolotem - 5 godzin to najdłuższy lot jaki kiedykolwiek odbyłam! Dobrze że z lotniska tylko pół godziny do domu, ale po drodze wstąpiliśmy do sklepu po jakiś chleb i mleko więc zeszło dłużej niż chcieliśmy.
A w domu, na płocie, czekał już na nas wytęskniony kot. Najbardziej się dostało synowi, który otwierał bramę, bo takich miałków to jeszcze nie słyszałam w tym wykonaniu. Najdziwniejsze było to że się nie obraził, nie odwrócił ogonem i nie odszedł z dumną miną, jak się spodziewaliśmy. Ganiał za to między wszystkimi nogami, kładł się na plecach domagając głasków, nie odstąpił nas ani na krok, ani do końca dnia ani w nocy. Nawet w nocy nie wyszedł na zewnątrz jak to miał w zwyczaju, tylko przespał (przeleżał) całą noc na naszym łóżku w różnych konfiguracjach, z przerwami na parapet. Minęła druga noc a on tak samo...
Sąsiedzi się sprawili, kota karmili, doglądali, wymienili mu nawet obróżkę którą oczywiście zgubił, ale mieli przygotowany zapas więc wszystko w porządku. W lodówce czekało nawet mleko, a w chlebaku świeży chleb :-) W zamian dostali podziękowania i ozdobną butelkę Sangrii.
Gran Canaria jest... piękna? Ciekawa? Fascynująca? Może i tak, a może to za duże słowa. Jest za to na pewno rozmaita, a widoki nie z tej ziemi. Spędziliśmy fajne wakacje, zażywając więcej ruchu niż odpoczynku, a jeszcze więcej jedzenia i przeróżnych napojów wyskokowych. Od których głowa nie bolała wcale, ale po powrocie czas na detox, więc tylko herbatki na razie pijemy. Nawet syn, bo ileż coca-coli i toniku można wypić w tak krótkim czasie żeby się zrazić?
Na temat wyspy jeszcze napiszę, bo to ciekawy temat, ale najpierw uporządkuję fotografie. Muszę dodać jednak coś co stało się hitem tegorocznych wakacji. W jakiś tydzień pobytu na Gran Canarii staraliśmy się porównać te wakacje do innych, wiecie, co lepsze, co gorsze, co ładniejsze a co możnaby zmienić. Posumowanie mojego siedemnastoletniego syna było następujące - może to nie najpiękniejsze miejsce i nie najlepsze wakacje na jakich byłem, ale tylu cycków w jednym miejscu to nie widziałem nigdzie...
Przynajmniej wiedzieliśmy od tej pory dlaczego go tak na tę plażę nosiło :-)

wtorek, 26 czerwca 2012

Przez wyjazdem sprawdź walizkę

Wszystko spakowane, dopięte prawie na na ostatni guzik, jeszcze tylko szczoteczka do zębów. Nie, no przecież kupiłaś nowe szczoteczki, więc stara zostaje w łazience. Paszporty - są, bilety - są, karty płatnicze - są. No to najważniejsze co trzeba koniecznie zabrać na urlop. Bo resztę to już niekoniecznie, zawsze można dokupić na miejscu jak się czegoś zapomniało.
Jeszcze pozostaje sprawdzić chałupę. Okna pozamykane, światła czasowe ustawione, to tak dla formalności, bo przecież i tak nikt ci domu nie okradnie. Jedzenie wyjedzone, lodówka na tryb wakacyjny. Zamrażarka nie, bo parę kawałków zamrożonego kurczaka to jeszcze zostało. Będzie na później. Ostatni worek ze śmieciami trzeba będzie gdzieś podrzucić, bo przecież dopiero co opróżnili kontenery. No to nie można nic wyrzucić żeby stało dwa tygodnie, bo się zaśmierdzi.
Sąsiadka załatwiona, będzie karmić kota. Żarcie dla kota w bezpiecznym miejscu, bo już się dorwał do rozgryzania folii z opakowania, tylko patrzeć jak wszystkie kulki powypadają a kot będzie miał Boże Narodzenie. Awaryjna kuweta przyszykowana, no bo jakby w razie klapka się zacięła i nie mógłby wyjść to musi mieć gdzieś ubikację. Zapasowa obróżka na stole, kluczyki do obróżki też. Wszystko OK, można jechać. Właśnie... a gdzie kot????

Sprawdź dwa razy walizkę przed wyjazdem, bo możesz się zdziwić na lotnisku :-)