Za dwa (!) dni wyjeżdżam na wczasy i już sobie spakowałam cztery (!) kostiumy kąpielowe, wszystkie bikini, a jak! Oczywiście poprzymierzałam wszystkie jeszcze raz żeby nie było. Zawsze lepiej mieć więcej niż mniej, prawda?
To ostatnie zdanie nie dotyczy niestety kilogramów a raczej obwodów. W pasie w moim przypadku, bo reszta to jakoś jeszcze wygląda. No i się wydało. To znaczy upubliczniło się to co moja własna córka odkryła już kilka lat temu, czyli ja po prostu lubię chude. Chude sery, chude mleko, chude mięsko, chude ciało. Skóra i kości - ot, mój ideał. Nogi jak patyczki, wystające obojczyki i długa szyja. Nogi jak patyczki powtarzam, czyli żadna tam anoreksja, co to to nie, bo z anoreksją to się ma za duże stawy, a to mi się wybitnie nie podoba. Obojczyki to coś czego nigdy nie miałam, taka moja budowa po prostu, no coś tam czuję pod palcami i dobrze ale żeby wystawały jakoś wybitnie to nie. A szyja - mój koszmar wieloletni, więc jak po odchudzaniu w końcu zniknęło mi to podgardle, byłam szczęsliwa jak nigdy w życiu i nadal jestem, każdego dnia sprawdzając na sobie samej stan mojego podbródka.
Żyjąc na Wyspach, człowiek rewiduje swoje poglądy na temat tuszy. Niestety, jest tutaj więcej ludzi grubych i taki jest fakt. Jednak jako osoba niezwykle tolerancyjna próbowałam tłumaczyć sobie i wszystkim że to nieprawda, że wszędzie jest tak samo i tak dalej i tak dalej. Po ostatnim pobycie w Polsce musiałam zrewidować swoje poglądy. Ale nie do końca.
Fakt, w Polsce więcej jest ludzi chudych, widziałam wiele nastolatek wyglądających jak chore anorektyczki, wiele się mówi o anoreksji i wiem doskonale jak to wygląda, i niestety, muszę potwierdzić ten fakt. Osoba która odchudza się z rozmiaru UK 8 (polskie 36) jest, musi być chora! I co mnie niepokoi, to to że niestety w Polsce nastolatki nie uprawiają sportu, starsze osoby niestety też nie. Nie mają pieniędzy, nie jest to popularne, nie wiem jakie jeszcze mogą być tego przyczyny. A potem cukrzyce, zawały i inne choroby tak zwane cywilizacyjne. Tabletki zamiast zdrowego odżywiania, tabletki zamiast ruchu, tabletki zamiast zdrowego rozsądku.
I to jest właśnie to co różni nasze społeczeństwa. Tutaj na Wyspach tabletki bierze się wtedy gdy przepisze lekarz, u nas w Szkocji są za darmo więc nie ma reklam promujących paracetamol czy ibuprofen w różnych postaciach. A lekarz przepisuje wtedy gdy naprawdę potrzeba, bo przecież czasami naprawdę wystarczy zmiana trybu życia czy ząbek czosnku. Owszem, jest tutaj mnóstwo otyłych nastolatków czy osób dorosłych, ale gdyby tak postawić koło siebie całą populację Polski i Wielkiej Brytanii, ta ostatnia wypadłaby chyba jednak znacznie szczuplej. Moja firma liczy jakieś 80 osób. Jest w niej 8 osób z nadwagą - w tym 5 kobiet, wiem bo specjalnie policzyłam w piątek na dorocznym obiedzie firmowym we włoskiej restauracji. U mojego męża na 26 osób - 2 z nadwagą, w tym 1 otyła. U koleżanki (w kuchni) 16 osób, 1 otyła. I tak jest wszędzie.
Lubię chude, ale nie za chude. Wciągnęłam brzuch jak tylko mogłam, przyjrzałam się sobie w lustrze. Nie, taki obraz mnie nie nęci. Wolę te swoje BMI 21,5.
niedziela, 24 czerwca 2012
piątek, 22 czerwca 2012
Szybko, szybko...
Tylko tydzień mnie nie było, a tyle się zdarzyło. Nie będę się rozpisywać, bo czas goni, więc szybko powiem co i jak.
No więc właśnie dzisiejszej nocy wróciłam z Polski. A tam - szok. Gorąco, upał, skwar i nie wiem co jeszcze. Spędziłam kilka krótkich dni z rodziną, festyny, działka, grille i takie tam. Potem operacja córki. Szybko, na wariackich papierach, ale dało radę. Następne dni opieka nad córką. Nigdy nie chciałam być pielęgniarką, teraz nie chcę nawet więcej. Ściągnięty opatrunek, wszystko goi się bardzo ładnie, ale ja tego samego dnia muszę wracać do domu. Akurat w momencie kiedy córka zauważyła że teraz to mnie kocha najbardziej. Ale trudno. Rozstać się trzeba, teraz jest pod opieką dziadków. Dobrą opieką.
Dostałam lekkiego udaru, przegrzałam się. Wróciłam do domu z gorączką. Ale już jest lepiej. Szkocki chłód bardzo dobrze mi zrobił.
Rano do pracy, tysiące emaili, zero czasu. Po pracy załatwialam sąsiadkę do pilnowania kota, przecież wyjeżdżamy za 4 dni. Ten drań obraził się na mnie że mnie nie było, i gryzł mnie po łydkach zaraz jak tylko przekroczyłam drzwi domu. Ale potem dał się głaskać. Sam nawet chciał.
Pozostało pakowanie na wakacje. Aby do wtorku.
No więc właśnie dzisiejszej nocy wróciłam z Polski. A tam - szok. Gorąco, upał, skwar i nie wiem co jeszcze. Spędziłam kilka krótkich dni z rodziną, festyny, działka, grille i takie tam. Potem operacja córki. Szybko, na wariackich papierach, ale dało radę. Następne dni opieka nad córką. Nigdy nie chciałam być pielęgniarką, teraz nie chcę nawet więcej. Ściągnięty opatrunek, wszystko goi się bardzo ładnie, ale ja tego samego dnia muszę wracać do domu. Akurat w momencie kiedy córka zauważyła że teraz to mnie kocha najbardziej. Ale trudno. Rozstać się trzeba, teraz jest pod opieką dziadków. Dobrą opieką.
Dostałam lekkiego udaru, przegrzałam się. Wróciłam do domu z gorączką. Ale już jest lepiej. Szkocki chłód bardzo dobrze mi zrobił.
Rano do pracy, tysiące emaili, zero czasu. Po pracy załatwialam sąsiadkę do pilnowania kota, przecież wyjeżdżamy za 4 dni. Ten drań obraził się na mnie że mnie nie było, i gryzł mnie po łydkach zaraz jak tylko przekroczyłam drzwi domu. Ale potem dał się głaskać. Sam nawet chciał.
Pozostało pakowanie na wakacje. Aby do wtorku.
środa, 13 czerwca 2012
Kukiełka
Moja mama ma halluksy. Ma je dużo kobiet i nie ukrywajmy, raczej robią się z niedobrych, niewygodnych butów. Dlatego zawsze powtarzałam sobie że co jak co ale stopy to to chcę mieć ładne, a starość pzrechodzić wygodnie. Więc o dobór odpowiedniego obuwia dbam, wolę zapłacić dużo za buty niż mało. Moja mama na te swoje halluksy stosowała swojego czasu takie specjalne nakładki korekcyjne, zakładane na noc, więc kiedy kładła się do łóżka, wystawiała stopy spod kołdry i wołała: Teatrzyk, kukiełki! A my dzieci, zaśmiewałyśmy się z tego po pachy.
Ale o czym chciałam, bo wcale nie o stopach. Dziś rano zdarzył mi się drobny wypadek samochodowy. A raczej w samochodzie, nie bójcie się, nic strasznego. Po prostu nagle popatrzyłam na córkę czy w jej stronę, one się przestarszyła, zatrzepotała łapskami, jedna z nich mnie lekko trafiła w ramię więc będąc sprawiedliwą matką chciałam jej natychmiast oddać. No i oddałam, ale że prowadziłam samochód na autostradzie, nie trafiłam, a raczej trafiłam w coś, w co - nie wiem. W każdym razie poczułam dziwny skurcz i lekki ból i ze zdziwieniem spostrzegłam że mój serdeczny palec lewej na szczęście ręki jakoś dziwnie się wygina. Mam czasami skurcze w palcach stóp, to wyglądało podobnie, po prostu końcówka palca opadła w dół i za nic nie dało się jej wyprostować własnymi siłami. Pomyślałam - przejdzie zaraz, ale nie przeszło. W pracy nakazali mi natychmiast jechać do szpitala bo może złamane, może jeszcze coś, a klawiaturę obsługiwać z takim palcem ciężko. Pojechałam.
Okazało się że złamania nie ma na szczęście, za to jest zerwane wiązadło prostownika palca i się sam niestety nie wyprostuje. To znaczy raczej się wyprostuje ale dopiero po 6-8 tygodniach ciągłego noszenia specjalnej nakładki, rodzaj szyny, której nie mogę ściągnąc nawet na chwilę, bo zgięcie palca nawet przez sekundę powoduje całe 6-tygodniowe leczenie od początku.
Oj tam oj tam, co w tym złego, tak czy tak palec nie za ładny. Najgorsze że jutro jadę do Polski, ale to i tak nie najgorsze. Tak zupełnie najgorsze jest to że za dwa tygodnie jadę na wczasy na Gran Canarię. Ale mam to gdzieś. Tyle rzeczy wciąż do zrobienia, tyle spraw do zalatwienia, że taki palec to pikuś. Najwyżej, będzie biały za karę! Za to mam piękną, swoją własną kukiełkę. Pokażę ją jutro mamusi...
Ale o czym chciałam, bo wcale nie o stopach. Dziś rano zdarzył mi się drobny wypadek samochodowy. A raczej w samochodzie, nie bójcie się, nic strasznego. Po prostu nagle popatrzyłam na córkę czy w jej stronę, one się przestarszyła, zatrzepotała łapskami, jedna z nich mnie lekko trafiła w ramię więc będąc sprawiedliwą matką chciałam jej natychmiast oddać. No i oddałam, ale że prowadziłam samochód na autostradzie, nie trafiłam, a raczej trafiłam w coś, w co - nie wiem. W każdym razie poczułam dziwny skurcz i lekki ból i ze zdziwieniem spostrzegłam że mój serdeczny palec lewej na szczęście ręki jakoś dziwnie się wygina. Mam czasami skurcze w palcach stóp, to wyglądało podobnie, po prostu końcówka palca opadła w dół i za nic nie dało się jej wyprostować własnymi siłami. Pomyślałam - przejdzie zaraz, ale nie przeszło. W pracy nakazali mi natychmiast jechać do szpitala bo może złamane, może jeszcze coś, a klawiaturę obsługiwać z takim palcem ciężko. Pojechałam.
Okazało się że złamania nie ma na szczęście, za to jest zerwane wiązadło prostownika palca i się sam niestety nie wyprostuje. To znaczy raczej się wyprostuje ale dopiero po 6-8 tygodniach ciągłego noszenia specjalnej nakładki, rodzaj szyny, której nie mogę ściągnąc nawet na chwilę, bo zgięcie palca nawet przez sekundę powoduje całe 6-tygodniowe leczenie od początku.
Oj tam oj tam, co w tym złego, tak czy tak palec nie za ładny. Najgorsze że jutro jadę do Polski, ale to i tak nie najgorsze. Tak zupełnie najgorsze jest to że za dwa tygodnie jadę na wczasy na Gran Canarię. Ale mam to gdzieś. Tyle rzeczy wciąż do zrobienia, tyle spraw do zalatwienia, że taki palec to pikuś. Najwyżej, będzie biały za karę! Za to mam piękną, swoją własną kukiełkę. Pokażę ją jutro mamusi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)