poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jak pięknie dziś wyglądasz

Comiesieczne poranne spotkanie marketingowe. Dobrze ze syn ma ferie, nie musze wczesniej wstawac, wiec sie wyspie, wstane tylko troszke wczesniej, wyszykuje i bede tam na czas (ostatnio spoznilam sie 15 minut, nie za dobrze to wygladalo, wiem, ale co moglam zrobic - korki!). OK. No to budzik na 7.30 i ani chwili drzemki po.

Rano, faktycznie, budzik o 7.30, kot-zdrajca nawet mnie nie przyszedl obudzic, godziny mu sie chyba porypaly bo normalnie kiedy wstaje (tzn. budzik dzwoni) o 6.30, on zawsze juz jest na lozku, mruczac i ocierajac sie o moj nos, potem o nos mojego meza. No ale tak zaraz sie nie dalo wstac, wiec 10 minut lezenia bykiem i zastanawiania sie "co ja dzis na siebie wloze". No i nic nie wymyslilam wiec kiedy przyszla pora, otworzylam jak zwykle szafe szukajac natchnienia. Az w koncu mnie natchlo. Blekitny kostiumik, ktory wisi w szafie od ladnych paru lat bo obwody mi sie powiekszyly znacznie i tylko gora mogla sie zmiescic, a co to za kostiumik bez dolu. No wiec przyszedl chyba czas na niebieski kostiumik.

Ci ktorzy czytaja przypadkiem mojego bloga wiedza ze sie skutecznie odchudzam od nowego roku i wiedza tez ze niektore spodenki sa jeszcze z lekka za ciasne, ale one chyba zawsze takie byly. Ale teraz pora na spodniczek. Tak juz sie utarlo ze choc do pracy najczesciej chodze w spodniach bo mi tak wygodniej (ku bolesci mojego meza ktory chcialby mnie widziec w spodniczce codziennie), to na spotkania sluzbowe, w tym marketingowe ZAWSZE zakladam spodnice. Za kolana, przed kolana, nigdy dlugie.

Tadam! Pasuje! Pasuje jak ulal, chyba nie musze mowic jak bardzo sie ucieszylam. No ale zrobila sie 8 godzina, pol godziny do wyjazdu a ja jeszcze w lesie. Pedem do pokoju ze sprzetem do prasowania, szybkie przejechanie kostiumiku zelazkiem, nie uzywany byl przez dlugi czas wiec prawie nie wygnieciony. Teraz biegiem do pokoju, rajstopy, te nie, tamte, a moze jeszcze inne, chyba jednak gladkie beda najlepsze do tego stroju. OK. makijaz, delikatny, jak zwykle, lubie tylko mocniej podkreslic rzesy. W porzadku, zrobione, dezodorant, ubranie, szczotka do wlosow. Dobrze ze wlosy jako tako ulozylam wczoraj, to sie nie za bardzo pogniotly. Do kuchni.

Zawsze jem sniadanie, wiec rutynowo, otreby owsiane z mlekiem. 3 minuty. Zawsze tez szykuje sobie lunch do pracy. Najczesciej gotuje cos w sobote, mroze i mam na caly tydzien, ale nie teraz. Bo dzisiaj postanowilam zjesc salatke, wiec szybko pokroic skladniki, zrobic sos vinaigrette i gotowe. Nie przewidzialam tylko ze ten sos moze sobie prysnac w trakcie mieszania i obryzgac mi kawal marynarki. Cholera jasna!

Zostaly 2 minuty do wyjazdu. Jak nie wyjade teraz, to nie zdaze do bankomatu, do sklepu i rozmienic dyche zeby miec na parking. A musze to zrobic bo musze isc na to spotkanie, a tam tylko platne parkingi. Dobra, bez paniki. Nie zmienie stroju, o nie. Zamoczylam wiec kawal recznika w cieplej wodzie i starlam swinstwo z marynarki, zostawiajac mokre plamy. Dobrze ze jestem na diecie i do sosu nie dodalam oliwy tylko sama wode, to zeszlo ladnie. No ale teraz znowu - deska, zelazko, odpiac guziki, marynarke wyprasowac (a wlasciwie wysuszyc plamy), z powrotem na siebie. Wylaczyc zelazko, wyjac wtyczke z kontaktu, biegiem na dol, buty, perfumy, kluczyk do samochodu, "Pa, ide juz, posprzataj kuchnie!" - rzucone do pokoju corki. Uff.

10 minut spoznienia. Cholerna smieciara na drodze, na szczescie panowie ladnie ustapili mi miejsca. Szybki wlot na bypass. Zwolnic przy kamerze. Przyspieszyc jak juz bedzie bezpiecznie. Cholera, wszyscy z drogi, kobieta jedzie, WOMAN ON A MISSION!!!

Do miasta dotarlam o 8 minut wczesniej niz powinnam biorac pod uwage spoznienie, ale korkow jakos nie bylo, normalne, ferie. OK, Skret do Centrum Handlowego, bankomat, sklep, kosmetyczny, szybko do polki z moim ulubionym spodkiem do demakijazu (ktory wlsnie sie skonczyl), szybkie spojrzenie na polke, no nie, promocja! Jak kupie to i to, to to dostane za darmo. Ale jak kupie to i to, to zabraknie mi na parking. A poza tym nie potrzebuje tego wiec dzierzac w dloni buteleczke z planowanym zakupem udalam sie szybko do kasy. Pedem do samochodu, jaszcze 10 minut do spotkania, zdaze!

Znalazlam parking bardzo blisko miejsca gdzie odbywaja sie "marketingowki", zdazylam przeliczyc pieniazki, przeczytac ze od 1 kwietnia wzrosly oplaty za parking, zlodzieje chca teraz pol funta za 12 minut a nie za 15 jak dotyczczas, czyli ukradli mi 18 minut! Ale co tam i tak mi zwroca. Zdecydowanym krokiem udalam sie na spotkanie.

"Jak pieknie dzis wygladasz" - uslyszalam gdy tylko weszlam. I nawet sie nie spoznilam!

Te slowa sprawily ze poczulam sie swietnie, urosly mi skrzydla i choc jest dopiero 15 a ja mam jeszcze jedno spotkanie przed soba, czuje ze dzien ten skonczy sie pieknie. Tak pieknie jak dzis wygladam.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Brawo Jurij!

Dzis mija 50 rocznica wyslania Jurija Gagarina w kosmos. Mozna o tym przeczytac wszedzie, na stronach BBC, w gazetach tych duzych i lokalnych, wszedzie na swiecie tylko nie w Polsce. Na dwoch najwiekszych portalach ani jednej wzmianki. A przeciez to byl naprawde ogromny krok ludzkosci w strone poznania czegos co do tej pory mozna bylo tylko domniemywac. W Polsce tylko Katyn, Smolensk, PIS i ceny cukru do zarzygania.
Wiem ze niektorym Gagarin kojarzy sie ze znienawidzonymi lekcjami rosyjskiego, akademiami ku czci i bajkami o lotnikach, ale wstyd mi jest za to ze Brytyjczycy wiedza kto to byl Gagarin, co zrobil i nawet kiedy, a wsrod Polakow te informacje zostaly skutecznie zamazane.
W kazdym razie, YouTube wypuscilo dzisiaj film pt. "First Orbit", darmowy pelnometrazowy obraz bedacy odtworzeniem krok po kroku  lotu Gagarina z oryginalnymi nagraniami ze statku. Mozna obejrzec tutaj: http://www.youtube.com/user/firstorbit
Zapraszam - jesli tylko ktos ma czas i ochote. Warto.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Spodenki z lekka za ciasne

No to mam! Po 96 dniach diety figura prawie wymarzona! Jeszcze tylko tydzien II fazy i przechodze w faze III. Postanowione.
Wciaz nie osiagnelam magicznej wagi ponizej 57 kg, ale zejscie ponizej 58 to byl juz prawie cud. Waga o kilogram wieksza niz przed 7 laty, ale figura jeszcze lepsza. Wydaje mi sie ze przydaloby sie zgubic jeszcze odrobine tluszczyku z brzucha i tak generalnie, z wyjatkiem piersi chociaz te nie zmalaly za bardzo, zawsze byly nie za duze, haha! Ale to juz sie da wycwiczyc brzuszkami, za ktore sie zabieram jak tylko bedzie przerwa w badmintonie, czyli od poniedzialku. Zawsze, co roku na wiosne robie zestaw "6 Weidera" i troche innych cwiczen p[rzy okazji, zeby lepiej wygladac na lato. I zawsze gubie jakis kilogram, dwa. Moze teraz uda mi sie wygladac jeszcze bardziej swietnie i czuc jeszcze bardziej cudownie... ach rozmarzylam sie... a jutro ma byc swietna pogoda, w sam raz na opalanie!
Ale do rzeczy. Poprzymierzalam kolejny raz wszystkie za male rzeczy ktore mam w swojej szafie i okazalo sie ze spodnie z mojego trzyczesciowego garnituru pasuja prawie jak ulal, wiec zalozylam je wczoraj do pracy. Z biala bluzeczka, bezowe spodnie wygladaly bardzo szykownie. Dobrze ze bluzeczka byla do bioder, bo spodnie takie troche... z wysokim pasem. Cholera, nikt takich teraz nie nosi! Ja nie mam zadnych innych spodni w takim kroju. One sa bardzo eleganckie, bardzo ladnie ukladaja sie na ciele i dopasowuja do sylwetki, ale ten pas na pasie, zgroza! Taka byla moda 10 lat temu! Dobrze ze ta biala bluzeczka ...
Na koniec dnia okazalo sie ze spodnie jednak nie sa tak idealnie dopasowane bo choc na biodrach lezaly swietnie, w pasie sie troche wcinaly, dobrze ze juz prawie nie mam boczkow. Przymierzylam spodniczke z kompletu, ta lezala swienie, zadnych wciec w pasie, zadnych niewygodnosci. Ech, widocznie te spodnie byly zle uszyte od samego poczatku...

Jeszcze tydzien, a wlasciwie to 6 dni. Do wymarzonej, wytesknionej, upragnionej i przerazajacej fazy III. Wiec, co ja tam bede mogla jesc? 1 uczta w tygodniu, 2 weglowodanowo/skrobiowe potrawy w tygodniu, 2 kromki chleba dziennie + 40g sera zoltego dziennie. Aha, i 1 owoc. I poza jednym proteinowym dniem, warzywka z mieskiem do wyboru i koloru. Nawet wieprzowinke bede mogla zszamac, mniam mniam, chuda oczywiscie, ale tylko taka zawsze jadla. No poza pysznym boczusiem oczywiscie. Ale to musi poczekac niezdecydowana liczbe miesiecy. No to Wielkanoc moja, hmmm, przynajmniej sniadanie, lub obiad, lub kolacja, och jadlabym caly dzien jak zwykle ale mi nie wolno. No chyba ze samo miesko. Chude.
Moja waga? Pomiedzy 56,7 a 57 kg, mam szanse dojsc do upragnionych 56 jeszcze w tym tygodniu. A jak nie to sie nie zabije, bo wygladam SWIETNIE! Wciecie w talii, prawie plaski brzuszek, zero cellulitu, drugiej brody - brak. Boje sie tej III fazy. Boje sie ze przytyje, ze nie dam rady. Ze zamiast stabilizacji bedzie jo-jo.
Z drugiej strony jestem bardzo pewna siebie i uwazam ze dam rade. Juz w koncu ponad 70 dni tej diety przeszlam i jakies tam nawyki mam. Poza tym lubie to co jem. Boje sie zjesc te pierwsza kromke chleba, tym bardziej pelnoziarnistego, za ktorym nie przepadalam. Chleba mi nie brakuje, nie tesknie za nim, nie samym wiec chlebem zyje czlowiek jak widac. Ale powinnam wlaczyc go do diety jak pisze Doktorek. Wiec zamierzam sie dostosowac.
Ale ten strach... Widzialam dzis w sklepie truskawki, zawsze je widze jak ide na zakupy ale te dzisiaj byly tak piekne, tak pachnace... a ja sie ich tak boje. Ech, decyzje decyzje. Zobaczymy  w niedziele.