poniedziałek, 23 grudnia 2019

Dnia czwartego, ale także Wesołych Świąt!

A czwartego dnia było tak. Już poprzedniego wieczora zapowiedziałam Chłopu, że rano nigdzie nie idę, nie wstaję, w doopie mam śniadanie, potem se zjem, przecież żarcie jest cały czas, co to trzeba się zaraz na śniadanie zrywać na wakacjach? Więc czwartego dnia rano skoro świt, o ósmej trzydzieści Chłop się zwlekł na śniadanie, a raczej mruknął coś w stylu: Zobaczę jaka dziś pogoda (a jaka miała być? No słońce przecież) i poszedł. O ósmej czterdzieści siedem wparował do kabiny z okrzykiem na ustach:
- Zgadnij gdzie jesteśmy!
- O, niech zgadnę, piraci somalijscy nas porwali i jesteśmy w Afryce? 
- No to pierwsze to raczej nie, ale drugie - zgadłaś!
- Co??? - jeszcze wciąż zdziwiona, zapytałam całkiem retorycznie.
- Jesteśmy w Dżibuti.
- Kurde, i dopiero teraz mi to mówisz? - wyskoczyłam z pieleszy, wciągnęłam jakieś spodenki na gołą dupę i koszulkę bez biustonosza, wskoczyłam w klapki i w biegu już zapinając włosy w kucyk, krzyknęłam raczej donośnie:
- Komórka! Gdzie jest moja komórka?? 
Znajdnąwszy - znaleziwszy - znalazłszy (nic nie poprawiać, tylko sobie niepotrzebne skreślić) szybko komórkę, wybiegłam z kabiny. 
Na szczęście na windę nie musiałam długo czekać. Po chwili byłam już na najwyższym pokładzie, razem z tysiącem innych ludzi przechylającym się niebezpiecznie przez burtę. Z jednej strony statek mielił błotnistą wodę jednym ze swych silników, z drugiej widać było coś co się szumnie nazywało portem, co prawda stały tam jakieś budynki ale całość przypominała raczej szemraną okolicę portową gdzieś na afrykańskim wybrzeżu, na którym przecież jednak byliśmy. Prawdziwe Dżibuti - ja nie mogę! Afrykańskie słońce od rana prażyło, a afrykańscy pracownicy portu uwijali się jak muchy w smole. Czyli normalka. I jeszcze coś - ambulans. Aha! Oświeciło mnie. Ktoś zachorował. Tylko dlaczego właśnie tutaj? Okazało się, że około piątej nad ranem, gdy pędziliśmy wzdłuż wybrzeży Arabii Saudyjskiej, żeby nas piraci nie dopadli, jakaś kobieta zachorowała. Na tyle poważnie, że kapitan zdecydował się na odbicie z kursu do pierwszego z brzegu portu. właśnie w Dżibuti. Co się kobiecie stało, nie dowiedzieliśmy się. Ale co się stało w Dżibuti to dowiedzieliśmy się jakiś tydzień później, rozmawiając z sympatycznym pracownikiem załogi. Otóż Afrykańcy, kiedy dowiedzieli się, że dopływamy i prosimy o pomoc, zamiast wysłać łódź ratunkową (bo mogli, bo było blisko, bo tak byłoby najlepiej), wysłali komunikat, że niestety, nie mogą wysłać łodzi ratunkowej bo coś tam coś tam, tylko musimy podpłynąć do portu i spędzić w nim kilka bezsensownych godzin. Bo - cumowanie w porcie kosztuje. No i to by było na tyle na temat gościnności afrykańskiej. Nic nie zrobią bez pieniędzy. Ten przystanek kosztował właściciela statku, czyli naszą firmę turystyczną, dwadzieścia sześć tysięcy dolarów. Prawdopodobnie zostanie zapłacone z odszkodowania kobiety, ale kurde! Można to było zrobić za dwa tysiące. No ale nie w Afryce, jak się okazuje. 
A potem dzień był jak codzień, z tym wyjątkiem, że dowiedzieliśmy się że Wielka Brytania cofnęła właśnie stan zagrożenia w Zatoce Perskiej i wracamy do oryginalnego planu podróży. I w dodatku wszystkie upusty, któr nam dano z powodu wcześniejszej zmiany zostały uhonorowane. Yupiii!!
Ale - 
No właśnie. Nastała noc. Następnego dnia mieliśmy zacumować na krótko w porcie Fujaira, a potem na dwa dni do Dubaju. Tymczasem, około trzeciej nad ranem, obudziły mnie jakieś dziwne głosy na korytarzu. Ktoś jakby przechodząc powtarzał...
- Słyszysz to? - zapytałam, cała w nerwach, Chłopa. 
- Słyszę. Ciiii... - Chłop nasłuchuje.
"Kod Alfa, Kod Alfa, kabina 2073, kabina 2073, kod Alfa, kod Alfa..." kroki ucichły. Chłop też to słyszał. Trochę, mówiąc szczerze, odetchnęłam z ulgą, bo mi się nie przesłyszał ani nie przyśniło. A przysięgam, miałam wrażenie, że to przez sen. Ale niepokój mnie nie opuśccił aż do rana. Naprawdę myślałam, że piraci i te sprawy...
Pogłoski szybko się roznoszą. Zanim zjedliśmy śniadanie, dowiedzieliśmy się, co znaczył ten kod Alfa. W kabinie 2073 mężczyzna doznał rozległego zawału serca. Nie przeżył. Miał tylko 47 lat.
Jego śmierć pokrzyżowąła wszystkim plany. Jak się dowiedzieliśmy później, kapitan słysząc o zawale zboczył z kursu, w kierunku najbliższego portu w Arabii Saudyjskiej. ale zanim do niego dopłynęliśmy, ambulans nie był już potrzebny. Natomiast manewr spowodował dość spore opóźnienie, co sprawiło, że w Fujaira byliśmy dopiero wieczorem, tyle, że zdążyliśmy wyrzucić na brzeg pasażerów kończących rejs. I nieszczęsnego pasażera także. Tak że zamiast do Dubaju, pozostaliśmy w porcie Fujaira,
Ale o tym któregoś z kolejnych razów...


A tymczasem, Kochani Moi, ponieważ Święta już dosłownie tuż tuż, pożegnam się z Wami najlepszymi życzeniami szczęścia, zdrowia, pomyślności i tego wszystkiego co się z powodu Świąt składa. Żeby się Wam udało spędzić je jak najlepiej, to znaczy tak jak chcecie, bez gotowania albo i z gotowaniem jak ktoś lubi, po prostu na luzie. Odpoczywajcie, Ludziska Drogie, odpoczywajcie...
A foto pod spodem to autentyczne zdjęcie z dzisiejszego wieczornego spaceru.

Wesołych Świąt!


6 komentarzy:

  1. No toscie mieli kilka niepotrzebnych przygod po drodze, ale tak to bywa, kiedy statek wozi kilka(nascie?) tysiecy pasazerow naraz. Wszystko moze sie zdarzyc.
    Wam rowniez wesolych swiat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjatkowo bylo bardzo male oblozenie, tylko osiemset pasazerow, czyli polowa. No ale jak to mowia, na kazdym statku umiera conajmniej jeden pasazer tygodniowo...
      W sumie bylo fajnie, na zupelnym luzie.
      No to wesolych jeszcze raz :-)

      Usuń
  2. Oba odcinki powieści przeczytałam jednym tchem i oba potwierdziły moje postanowienie sprzed lat; nigdy żadnego rejsu:) Jak dla mnie nic w tym interesującego. To co ciekawe jest na lądzie. O tym poczytalabym najchętniej, a jeszcze chętniej zobaczyłabym osobiście:) Kto wie?
    Być w takiej Piętrze to jest coś...
    Wesołych Świąt życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie o to chodzi, ze najciekawsze na ladzie. Petre bym z checia jeszcze raz odwiedzila, tylko tym razem troche dluzej i bez pospiechu. Bo to najwieksza wada cruizow moim zdaniem, ze sie jest ograniczonym czasowo na ladzie.

      Usuń
    2. Raz jeden wybralam sie na cruise i nigdy wiecej, wlasnie ze wzgledu na ograniczenia czasowe na ladzie. Woda mi naprawde nie dziwna:))) nawet bardzo duzo wody, ale jak mnie wysadzaja gdzies gdzie warto polazic i cos zobaczyc, z zapowiedzia ze mam 6-8 godzin to ja dziekuje.

      Usuń
  3. Woo To Ci przygoda. Wesołych świąt :)

    OdpowiedzUsuń