wtorek, 25 września 2018

Nieszczęśliwi ludzie


Ona jest nienormalna!
To jest zupełny debil!
Cham i prostak. Burak, normalny kałmuk.
Za co się nie weźmie, zrobi źle. 
Mistrz chały i miernoty. Wszystko robi na odpierdziel, byle jak.
Tuman, półgłówek. Po prostu kretyn.
To co on odprawia to żałosna chałtura.
Co za tępą dzida, pinda niedorobiona.
Jakim dnem kompletnym trzeba być żeby to tak spieprzyć. Jakim jełopem bezdennym!
Prymitywna pluskwa.Że takie coś jeszcze po świecie chodzi...
Bym tak wzięła i trzasnęła w ten durny pysk. 
Zabić takiego to mało.


I tak dalej i tak dalej. Mówi Wam to coś? 
Kiedy wszyscy dookoła są debilami a tylko ON JEDEN / ONA JEDNA wiedzą wszystko i to w dodatku najlepiej. 
Kiedy wszyscy dookoła mają nierówno pod sufitem, a tylko ON JEDEN / ONA JEDNA ma równiutko poukładane klepki. 
Kiedy tylko ON JEDEN / ONA JEDNA potrafi zrobić wszystko najszybciej i naskuteczniej, to tylko ci kretyni dookoła wciąż sprawiają, że się nie da, podkładają cały czas kłody pod nogi, uprzykrzają życie. 
Kiedy to właśnie ON JEDEN / ONA JEDNA ma zawsze najwięcej do powiedzenia, ich rady zawsze są doskonałe, tylko że nikt ich nie słucha, bo oni są przecież nienormalni, oni widzą tylko czubek własnego nosa, a co oni tam wiedzą. Profesor. Ciekawe za co tym profesorem został, pewnie tatuś zapłacił. Wszyscy wiedzą, że profesorowie są największymi idiotami. Albo ta, ta idiotka skończona, pewnie wszystkim dupy dawała żeby studia skończyć, a i teraz pewnie daje, bo wszystko jej wolno i rządzi się jak szara gęś. Wielka mi kierowniczka. 

Znacie to? Założę się, że każdy ma co najmniej jedną taką osobę w swoim otoczeniu. Wybaczcie im. To są bardzo nieszczęśliwi ludzie...   





piątek, 21 września 2018

Co ciekawego w internetach

Pozostajemy w temacie nadprzyrodzonym. Na pewnym forum toczą się dyskusje czy to możliwe, jak rozpoznać, jak do tego podejść i czy się da uniknąć. Nie, nie o chorobach wenerycznych będzie.
Jak poprzednio, pisownia prawie zachowana, na tyle żeby oczy nie powypadały, musiałam postawiać gdzieniegdzie znaki interpunkcyjne i dodać własny komentarz (to co jest nie-kursywą).

Dzisiejszy temat:

Czy istnieją duchy?



Pisze pani:

"Chciałam spytać Was drodzy moi, czy ktoś z Was widział lub czuł obecność ducha,czy czegoś niesamowitego. Dużo się o tym czyta,dużo mówi,ale czy nikt nie zmyśla? Napiszcie proszę,ale PRAWDĘ. Dzięki "

Pojawia się okienko w tunelu:

"Prawda jest taka, że diabli wiedzą. Jedni widzieli na trzeźwo inni po libacji. Jest 99% historii niesamowitych, które można wyjaśnić i ten 1% niedający się nijak wytłumaczyć. Bazując na tych 99% można powiedzieć, że duchów nie ma, ale to nie jest 100%..."

Ale zaraz po tym do głosu dochodzi Gwardia Beretów:

"Oczywiście że są duchy. W Bibli pełno o tym pisze i nawet sam Jezus powiedział że Bóg Ojciec jest Duchem. Nie mówiąc już o rzeczy oczywistej że Duch Święty jest duchem."

No jak nie jak tak. Przecież to rzecz oczywista że Duch to duch. A Święty to przecież ma na nazwisko. Pozostańmy jednak z Beretami, bo oto do głosu dochodzi Prawdziwa Wiara. Wybaczcie...

"Chce opisac Wam co zdarzylo sie w moim zyciu. Mialam moze 25 lat, dziecko, meza. To byl zwykly szary dzien, w ktorym nic szczegolnego sie nie dzialo. Poszlam do kosciola z dzieckiem i mezem, siedzialam wiercac sie jak zwykle... Chlopca, ktory czytal ewangelie skopil moj wzrok na sobie (Bosze co za składnia, ale trudno, czytajcie proszę dalej) - bo cos za nim poprostu sie pojawilo, stalo bialo - zolte (jajko?). Moj wzrok ponownie wrocil na niego i zamarlam. Obrocilam sie do tylu na ludzi ktorzy byli w kosciele, popatrzylam na meza, dziecko. Kazdy zachowywal sie normalnie - a wiec pomyslalam tylko ja to widze. Zapatal meza (no dobra, literówki każdemu się zdarzają) czy cos widzi dziwnego spojrzal na mnie i zapytal sie co Ci jest. Nic mu nie odpowiedzialam, bojac sie patrzec na chlopca zamknelam oczy i myslalam sobie ze to minie, ze tylko mi sie to zdaje. Otworzylam oczy, obracalam sie w kolo glowa po morach kosciolka szukalam jakiegos swiatla, pomyslalam ze to kamera albo zalamanie jakiegos swiatla, wrociulam wzrokiem na chlopca. Postac byla w tym samym miejcu, postura czlowieka i mysle ze nie byla to kobieta, czulam ze nie byla, stalo to za chlopcem - nie byla to mala postac. Ewidentnie nic sobie z tego nie robil, ze to widze tak jakby bylo to cos normalnego ze jest. Postac sie ruszala ale normalnie nie plywala jak duch. Nie miala twarzy, postac jednak przypominajaca czlowieka, jej ruchy byly normane, ludzkie ale nie widzialam nog, byl zarys glowy i rak ---- wpadalam w panike. Chlopiec czytal nadal ewangelie, obrocil kareczke, to cos nie zrobilo jego ruchu poniewaz obserwowalam go, pomyslalam ze to jego poswiata wiec powinien zrobic jego ruchy ale nie, poprostu stalo za nim jakby bylo czym osobnym. Zamykalam oczy, nawet pochylilam glowe aby tego nie widziec, trwalo to dosyc dlugo, mialam dosyc i sie rozplakalam. Pamietam bylam zla nawet poniwaz nie chcialam tego widziec, mialam poprostu dosyc. Moj maz, kiedy patrzyl na mnie mowil ze bylam blada jak sciana.. Zapytalam sie go czy cos widzi i powiedzialam co sie dzieje - bylam rostrzesiona, zdenerwowana,
nikt w tym czasie w mojej rodzinie nie zmarl. Nie chodzilam do kosciola trzy lata"

Na co odzywa się Znawczyni Nauk. Znaczy Chrystusologii Stosowanej i Proroctwa Znachorystycznego.

"He, he a nie pomyślałaś, że za tym chłopcem stoi sam Chrystus? Dla mnie to oczywiste. Np. wg widzenia jednej świętej, gdzie Maryja ukazała jej co tak naprawdę dzieje się podczas Eucharystii podczas konsekracji za księdzem stoi sam Chrystus (w takiej właśnie złotej poświacie) a Jego ręce łączą się z rękoma duchownego dokonując przemienienia. On jest obecny, nawet czasem namacalnie w swojej świątyni a ty według mnie miałaś wielką łaskę by to doświadczyć. Szkoda, że przez to nie chodziłaś do kościoła 3 lata...

Podczas mszy o uzdrowienie, pewien ksiądz (ma dar proroctwa i mówienia językami) powiedział, że w bocznej nawie po prawej stronie przechadza się Jezus. Moja koleżanka tam stała, powiedziała mi, że poczuła lekki powiew, jakby ktoś przeszedł a kobieta obok niej, która stała na końcu ławki zaczęła płakać bo czuła jak ktoś ją dotyka ręką choć tego nie widziała. Żebyście nie mówili zaraz, że to wytwór wyobraźni bo ksiądz powiedział coś to zaraz każdy wziął przeciąg za Chrystusa dodam coś jeszcze.

Ten ksiądz serio ma duży dar proroctwa, podczas takich mszy zdarza się, że mówi np. Chrystus chce przyjść do pani, która ma zielony sweter w żółte guziki i hoduje nasturcje w kuchni ale ostatnio jej zwiędła, ma ona problemy z chorą nogą, módl się teraz do Boga, On chce Cię uleczyć. I później okazuje się, że ktoś doznał uzdrowienia nogi, innego fizycznego czy duchownego. Serio, w naszym mieście pewna dziewczynka właśnie tak została uzdrowiona z nowotworu, podczas takiej mszy. Wiadomo, że nie każdy może tego doświadczyć, to zależy od woli Bożej.

Byłam taż u tego księdza, aby się nade mną pomodlił. Powiedział mi takie rzeczy, o których nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzą, byłam normalnie w takim szoku, jak się za mnie modlił wymienił mi moje największe zmagania, problemy, przed czym powinnam się chronić. Czułam jakby mi prześwietlił duszę na wylot. A pierwszy raz go w tedy na oczy widziałam. Później jeszcze dodał, co chce mi Chrystus przekazać. Nie będę przytaczać bo to zbyt osobiste słowa, ale pamiętam je do dziś...

Kto chce niech wierzy, pewnie i tak znajdą się tacy, którzy to podważa - trudno. Ich wolna wola. Mam nadzieję, że niektórym to może jednak pomóc."


Pozwólcie, że tego ostatniego jednak nie skomentuję.
Ciekawe, że takie rzeczy nie przydarzają się ateistom...

CDN...




środa, 19 września 2018

Jak nie sraczka to złośliwość natury

Od dwóch dni chodzę jak chmura gradowa, w niedzielę zaczęłam się trochę źle czuć, ale to nic nowego, raz-dwa razy do roku żołądek daje o sobie znać. Chłop mi nie wierzy, ale dzieje się to zawsze w czasie sezonowej zmiany pogody, wtedy gdy nadchodzą wiatry. Kazałam mu zapamiętać ten dzień i przypomnieć sobie jak zdarzy się to następnym razem.

W poniedziałek rano, jeszcze w domu, wdałam się w dyskusję emailową z pewnym członkiem mojej firmy, tak że spóźniłam się przez niego do pracy. Na szczęście dostałam darmową kawę w pracowej kawiarence. Przydybałam faceta w jego biurze, weszłam i mówię, że musimy pogadać. A on do mnie:
- To słucham.
A ja:
- Nie tu, proszę do sali konferencyjnej.
Szczena mu spadła do poziomu kolan, ale ujrzawszy (prawdopodobnie) błyskawice w moim oku wymamrotał tylko: "O, to aż tak osobiście?..." No cóż, osobiście nie osobiście, nie chciałam, żeby kobieta siedząca z nim w biurze była świadkiem jak go opierdalam.
Opierdoliłam go łagodnie, z uśmiechem na twarzy tłumacząc, że to nie ja z nim pracuję, ale on ze mną i że chyba pomyliły mu się priorytety i niech robi to co ma robić, bo ja za niego tego robić nie będę. No cóż, chyba nieco zrozumiał, bo pozbierał szczękę z kolan i trochę zmienił stanowisko.

Przez cały dzień chodziłam nabuzowana jak szampan przed otwarciem. Hormony szalały, a żołądek im wtórował do wiwatu. Dobrze, że Chłop wieczorem wyszedł na jakieś tam swoje zajęcia, bo by mu się oberwało jeszcze gorzej, a tak to zdążyłam się położyć do łóżka zanim wrócił, a jak już człowiek w łóżku pod ciepłą kołderką leży to raczej ciężko go jeszcze bardziej zdenerwować.
W nocy zerwał się wiatr. Duło i wyło, ale Chłop wstał i zamknął okno więc trochę się uciszyło w domu, ale potem zaczął padać deszcz i walić tymi cholernymi kroplami w okna, więc nie mogłam usnąć, i tak do rana.

Obudziłam się (czy ja w ogóle spałam?) wykończona i jeszcze bardziej wkurzona niż dzień wcześniej, Chłop dostał opiernicz z samego rana, bo sobie zrobił owsiankę, a mi durne musli z owocami. Pytam:
- A dlaczego mi nie zrobiłeś owsianki?
A on (zgodnie z prawdą):
- No bo ostatnio mówiłaś, że nie lubisz owsianki i mam Ci nigdy nie robić.
A ja:
- No ale dzisiaj chciałam i co, teraz muszę te wstrętne płatki z zimnym mlekiem jeść...
A Chłop:
- No to masz moją owsiankę, a ja zjem Twoje płatki.
A ja:
- A ja już nie chcę!
Na wychodnym jeszcze miałam na tyle roszsądku, że przyznałam, że od dwóch dni jestem wkurzona i będę taka wstrętna aż mi nie przejdzie a on ma być cierpliwy i z godnością mnie znosić.

W pracy prawie wszystkich rozszarpałam, przynajmniej wzrokiem. Chciałam żeby mnie zostawili w spokoju na cały dzień, a tu jak na złość, telefony, emaile, sprawy do załatwienia. Na dodatek sprawdziłam (nie wiem po co) stronę z naszymi wakacjami i się okazało, że maja jeszcze jedną kabinę dostępną w trochę niższej cenie. No cholera jasna. Jak mi się udało przeżyć ten dzień to sama nie wiem. Toczyłam pianę z pyska i para buchała mi z uszu. Ale to jeszcze nic. Kiedy weszłam na parking i zobaczyłam mój samochód, ziemia zatrzęsła się w posadach. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Gdybym miała moc, toby w tamtej chwili cała okolica spłonęła żywcem i spłynęła lawą. Mój piękny czarny samochód, stojący samotnie na pustym parkingu, cały uwalony ptasimi odchodami. Ja nie wiem, co te ptaszyska żrą, połowa placków wyglądała jak nie do końca zastygły beton, a druga połowa jak zaschnięty dżem porzeczkowy. Zaklęłam siarczyście, wsiadłam do samochodu i nie włączając wycieraczek pojechałam tak,  z przednią szybą obsraną tak, że musiałam głowę przekrzywiać żeby coś zobaczyć. Przez całą drogę czarowałam, żeby mnie nie minął żaden patrol policji i żeby mi żaden kot na drogę nie wyskoczył i żąden durny kierowca. Na szczęście zajechałam do domu bez przygód, po drodze dzwoniąc do Chłopa z żądaniem instrukcji, gdzie mogę w naszym garażu znaleźć przyrządy do mycia samochodu (bo myjnia w mojej pipidówie już była niestety zamknięta).

W domu rzuciłam wszystko, nakarmiłam szybko koty, założyłam wodoodporną kurtkę i poszłam myć samochód. Wiało jak cholera, a ja tak szorowałam te gówna i szorowałam, a potem długo płukałam i płukałam tym wężem, a jak skończyłam to jeszcze zdążyłam pochować te wszystkie wiadra i gąbki do garażu. Po czym niebiosa się otworzyły i zaczęła się prawdziwa ulewa...

Wiecie jak wygląda wstrząśnięty szampan tuż przed otwarciem? Tak właśnie wyglądałam ja.