Od dwóch dni chodzę jak chmura gradowa, w niedzielę zaczęłam się trochę źle czuć, ale to nic nowego, raz-dwa razy do roku żołądek daje o sobie znać. Chłop mi nie wierzy, ale dzieje się to zawsze w czasie sezonowej zmiany pogody, wtedy gdy nadchodzą wiatry. Kazałam mu zapamiętać ten dzień i przypomnieć sobie jak zdarzy się to następnym razem.
W poniedziałek rano, jeszcze w domu, wdałam się w dyskusję emailową z pewnym członkiem mojej firmy, tak że spóźniłam się przez niego do pracy. Na szczęście dostałam darmową kawę w pracowej kawiarence. Przydybałam faceta w jego biurze, weszłam i mówię, że musimy pogadać. A on do mnie:
- To słucham.
A ja:
- Nie tu, proszę do sali konferencyjnej.
Szczena mu spadła do poziomu kolan, ale ujrzawszy (prawdopodobnie) błyskawice w moim oku wymamrotał tylko: "O, to aż tak osobiście?..." No cóż, osobiście nie osobiście, nie chciałam, żeby kobieta siedząca z nim w biurze była świadkiem jak go opierdalam.
Opierdoliłam go łagodnie, z uśmiechem na twarzy tłumacząc, że to nie ja z nim pracuję, ale on ze mną i że chyba pomyliły mu się priorytety i niech robi to co ma robić, bo ja za niego tego robić nie będę. No cóż, chyba nieco zrozumiał, bo pozbierał szczękę z kolan i trochę zmienił stanowisko.
Przez cały dzień chodziłam nabuzowana jak szampan przed otwarciem. Hormony szalały, a żołądek im wtórował do wiwatu. Dobrze, że Chłop wieczorem wyszedł na jakieś tam swoje zajęcia, bo by mu się oberwało jeszcze gorzej, a tak to zdążyłam się położyć do łóżka zanim wrócił, a jak już człowiek w łóżku pod ciepłą kołderką leży to raczej ciężko go jeszcze bardziej zdenerwować.
W nocy zerwał się wiatr. Duło i wyło, ale Chłop wstał i zamknął okno więc trochę się uciszyło w domu, ale potem zaczął padać deszcz i walić tymi cholernymi kroplami w okna, więc nie mogłam usnąć, i tak do rana.
Obudziłam się (czy ja w ogóle spałam?) wykończona i jeszcze bardziej wkurzona niż dzień wcześniej, Chłop dostał opiernicz z samego rana, bo sobie zrobił owsiankę, a mi durne musli z owocami. Pytam:
- A dlaczego mi nie zrobiłeś owsianki?
A on (zgodnie z prawdą):
- No bo ostatnio mówiłaś, że nie lubisz owsianki i mam Ci nigdy nie robić.
A ja:
- No ale dzisiaj chciałam i co, teraz muszę te wstrętne płatki z zimnym mlekiem jeść...
A Chłop:
- No to masz moją owsiankę, a ja zjem Twoje płatki.
A ja:
- A ja już nie chcę!
Na wychodnym jeszcze miałam na tyle roszsądku, że przyznałam, że od dwóch dni jestem wkurzona i będę taka wstrętna aż mi nie przejdzie a on ma być cierpliwy i z godnością mnie znosić.
W pracy prawie wszystkich rozszarpałam, przynajmniej wzrokiem. Chciałam żeby mnie zostawili w spokoju na cały dzień, a tu jak na złość, telefony, emaile, sprawy do załatwienia. Na dodatek sprawdziłam (nie wiem po co) stronę z naszymi wakacjami i się okazało, że maja jeszcze jedną kabinę dostępną w trochę niższej cenie. No cholera jasna. Jak mi się udało przeżyć ten dzień to sama nie wiem. Toczyłam pianę z pyska i para buchała mi z uszu. Ale to jeszcze nic. Kiedy weszłam na parking i zobaczyłam mój samochód, ziemia zatrzęsła się w posadach. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Gdybym miała moc, toby w tamtej chwili cała okolica spłonęła żywcem i spłynęła lawą. Mój piękny czarny samochód, stojący samotnie na pustym parkingu, cały uwalony ptasimi odchodami. Ja nie wiem, co te ptaszyska żrą, połowa placków wyglądała jak nie do końca zastygły beton, a druga połowa jak zaschnięty dżem porzeczkowy. Zaklęłam siarczyście, wsiadłam do samochodu i nie włączając wycieraczek pojechałam tak, z przednią szybą obsraną tak, że musiałam głowę przekrzywiać żeby coś zobaczyć. Przez całą drogę czarowałam, żeby mnie nie minął żaden patrol policji i żeby mi żaden kot na drogę nie wyskoczył i żąden durny kierowca. Na szczęście zajechałam do domu bez przygód, po drodze dzwoniąc do Chłopa z żądaniem instrukcji, gdzie mogę w naszym garażu znaleźć przyrządy do mycia samochodu (bo myjnia w mojej pipidówie już była niestety zamknięta).
W domu rzuciłam wszystko, nakarmiłam szybko koty, założyłam wodoodporną kurtkę i poszłam myć samochód. Wiało jak cholera, a ja tak szorowałam te gówna i szorowałam, a potem długo płukałam i płukałam tym wężem, a jak skończyłam to jeszcze zdążyłam pochować te wszystkie wiadra i gąbki do garażu. Po czym niebiosa się otworzyły i zaczęła się prawdziwa ulewa...
Wiecie jak wygląda wstrząśnięty szampan tuż przed otwarciem? Tak właśnie wyglądałam ja.