czwartek, 26 stycznia 2017

Wnuczki przyjechały!

Wczoraj wieczorem pojechaliśmy po wnuczki :-)
Zapakowaliśmy wielką klatkę do bagażnika, dzieciaki z trudem wyłapaliśmy i zapakowaliśmy do kontenerka, bo się rozłaziły jak szczury, ale koniec końców udało się jakoś ogarnąć bałagan i przywieźliśmy towarzystwo do domu. 
Wnuczki mają u mnie swój osobny pokój, który w chwili obecnej zaczął służyć jako przechowalnia pudełek, musiałam więc uprzednio jakoś to poukładać i zrobić miejsce na ich przyjęcie. Córka była okropnie zdenerwowana, że musi swoje dzieci zostawić u dziadków, ale to tylko dziesięć dni powiedziałam, więc dam sobie radę. W końcu mam do pomocy Chłopa i dochodzącą przyszłą lekarkę weterynarii. Tysiąc razy powtarzała mi, jak mam się nimi opiekować, zrobiła demostrację karmienia i pojenia, przygotowała obszerną instrukcję obsługi i przyczepiła ją magnesami do lodówki, ze łzami w oczach błagała żeby pilnować przed kotami. 
Dosyć już tego wstępu. Zaczynam się teraz chwalić wnuczkami, wybaczcie że zdjęcia do kitu, ale tylko takie udało mi się komórką zrobić na szybko. Wnuczki są trzy.

Barrie

Sillie 

Sissi 

Barrie to był Barry, bo miał być chłopczykiem, ale okazało się że to dziewczynka. Jest największa i najstarsza z całej trójki. Sillie i Sissi to od Cecylii (z angielskiego Sesillia). To siostrzyczki, które córka dokupiła dla Barrie do towarzystwa. Historia Barrie jest trochę przerażająca. Kolega z pracy chwalił się szczurkiem, córka chciała go zobaczyć i zobaczyła. Jak zobaczyła tak natychmiast zaproponowała koledze że mu zapłaci, żeby go tylko stamtąd zabrać. Barrie był trzymany w doniczce na kwiaty (!), zasikany, zakupany, kamiony resztkami. Jak go zabrała, bał się wychodzić poza domek w klatce i w ogóle, bał się wszystkiego. Córka go wykarmiła, oswoiła, wyleczyła i doadoptowała siostrzyczki. 

Sillie jest najodważniejsza z całej trójki. Od razu wylazła z kontenerka i nie bała się obcych rąk.


Dwie pozostałe trochę się czaiły na początku.


Córka żegna się ze swoimi dziećmi.



Klatka jest naprawdę duża, trzypiętrowa. Córka wrzuciła im tam rolkę papieru, "bo one tak lubią się bawić papierem, buuuuu!"


Wszędobylska Sillie. 






Jadalnia.


Przywitanie z bapciom dziś rano :-)



Cichutka i nieśmiała Sissi zazwyczaj siedzi w najciemniejszym kącie.


Ale rano ciekawość zwyciężyła i też przyszła przywitać się z bapciom.




Barrie nie przyszła, siedziała w swoim hamaczku i udawała że śpi. 

A co koty na to? Wczoraj nieopatrzna bapcia zostawiła uchylone drzwi, przez które cichutko wśliznęły się jeden po drugim, najpierw Tiggy...


potem Miggie.


Paczo.


Migusia, jako że ogólnie to rozrabiaka z niej, nie usiedzi spokojnie na miejscu dłużej, więc znudziła się i powoli wyszła, ale Tiguś nie miał najmniejszego zamiaru. Siedział i gapił się tak na klatkę jak zaczarowany. Udało mu się nawet spotkać nos w nos z ciekawską Sillie. Po chwili niepokoju wydawało się, że szczurki nic sobie z kociej obecności nie robią. Miguśka potem bardzo zrobiła się zainteresowana forsowaniem drzwi, ale nic z tego. 
A dziś rano, Tiguś zadekował się znowu przy klatce i nie miał najmniejszego zamiaru opuścić posterunku, musiałam go wyprosić prawie na siłę. Uznałam że może sobie oglądać kino za darmo, ale tylko pod nadzorem rodzicielskim, he he. 


A ja spóźniłam się dzisiaj do pracy, bo patrzenie na wnuczki moje zajmuje dużo czasu...




środa, 25 stycznia 2017

A niech to!

Niech to szlag trafi!
TEN dom został właśnie sprzedany! Odkryłam przypadkiem. A przed chwilą zadzwoniła nasza prawniczka potwierdzając informację. Ona mówi że nie wie jak to możliwe, bo przecież zgłosiliśmy zainteresowanie, więc powinniśmy dostać możliwość złożenia oferty zanim ktoś złoży. A jednak możliwe.
Kurwa mać, a już go w myślach meblowałam...

wtorek, 24 stycznia 2017

Poszukiwania

Podobający się nam dom nadal stoi. Właścicielowi z pewnością się nie spieszy, choć myśleliśmy że ruszy z decyzją po ostatnim spotkaniu. Cóż, zgłosiliśmy zainteresowanie do agencji, nie jesteśmy jedyni. Oni muszą sobie zdawać sprawę z tego że każdy zainteresowany może się wycofać w każdej chwili, jak będą zbyt długo zwlekać. Tak stało się ze mną, miałam sporo "notes of interest", ale w sumie ofert jak na lekarstwo, bo mi się nie spieszyło. W każdym razie, czekamy ale nie spoczywamy na laurach, szukamy nadal. Każdego dnia pojawia się coś na horyzoncie. Ale postanowiliśmy że jak nie będzie to TEN dom, to będziemy szukać dotąd aż znajdziemy dom idealny. Ja już szczerze mówiąc przymierzam się do wyprowadzki na chałupę Chłopa, sama nie wiem jak dam rade się tam pomieścić, w tych trzech małych pokoikach i niewielkim saloniku, o kuchence to już nawet nie wspomnę. Z kotami. No ale mentalnie już się przygotowuję, żeby nie było zaskoczenia, bo z tego co widze to prawdopodobnie będziemy sobie musieli tam pomieszkać. A co jak się przyzwyczaję?
W sobotę byliśmy oglądać dom. Niby ok, niby wszystko ma co chcieliśmy, wolnostojący, z garażem, z ogrodem wychodzącym na południe  bez sąsiada za płotem za to z widokiem, cztery sypialnie, dwie łazienki na górze i ubikacja na dole. Trzyletni.
Od razu uprzedzam że bardzo sceptycznie jestem w tej chwili nastawiona do każdego domu i bardzo krytycznie podchodzę do najmniejszej nawet wady czy braku określonej zalety. No cóż, widać że TEN dom, choć nie idealny (bo bez widoków, z sąsiadem za płotem i z ogrodem na zachód), odcisnął swoje piętno. Więc ten dom, który widzieliśy w sobotę, wydawał się mieć wszystko czego chcemy. Nawet widok. Ale.

  • Salon niewielki, ze schodami. W zasadzie by mi to nie przeszkadzało, gdyby pomieszczenie było dwa razy większe. A tak ma się wrażenie że jest się po prostu w holu, do którego powstawiano meble. Bardzo nieustawnym holu zresztą, z miejscem na jedynie podwójną sofę, może jakiś fotel, ale miejsca na telewizor nie ma. Można wstawić w kąciku mały telewizor i to wszystko. Poza tym, salon jest holem przejściowym do kuchni i do tylnego wejścia, więc miałoby się w nim wrażenie ciągłego ruchu, co niesie zakłócenia.
  • Cztery sypialnie. W zasadzie dwie. Do jednej można od biedy wstawić łóżko, stoi tam bowiem dziecięce łóżeczko ze szczebelkami, ale nic poza dziecięcymi mebelkami się tam nie zmieści. Jeden pokoik to nawet nie sypialnia, nie da się wstawić łóżka. Mógłby być gabinet. Mogłabym od biedy się w tym wszystkim pomieścić. Kłopot z tym że nie ma wbudowanych szaf, które się zazwyczaj w takich domach spotyka. I nie kłopot z ich wstawieniem, nie. Nawet miejsce się od biedy by zorganizowało. Kłopot w tym, że... (o tym na końcu)
  • Tanie plastikowe okna. Tanie drzwi. Nie znosze tanich plastikowych okien. Tu mogłabym je przełknąć, gdyby nie... (o tym na końcu)
  • Ogród wychodzący na południe. Nawet fajny, chyba nawet większy niz w TYM domu. Agent zaznaczył od razu że jest dysputa na ten temat. Dlaczego? Otóż jak wybudowano osiedle, jeden z właścicieli przedłużył sobie ogród o dwa metry, przesuwając płot na "ziemię niczyją". Dołączyli do niego dziarsko inni właściciele i teraz wszystkie domy mają przebudowane ogrodzenia w jednej linii. Na dodatkowych dwóch metrach, które nie należą do nich zgodnie z aktem własności. Ok, niewielka to przeszkoda, ale jednak. Gdyby nie... (na końcu)
  • Widok. Jest na południe. Super. Tylko że jedną trzecią tego widoku zasłania wielka tablica ustawiona tuż za płotem. Tablica nie będzie raczej nigdy usunięta, nie jest ona bowiem reklamą, a mieści się na niej nazwa miejscowości, a mieści się bo stoi na terenie, którego właścicielem jest kolej państwowa, której własnością są też również tory kolejowe bardzo uczęszczanej linii w kierunku Londynu, z pociągami co dziesięć minut. Dwadzieścia metrów od domu. W dali widok na drogę szybkiego ruchu. Którą słychac nawet przy zamkniętych oknach (mówiłam, tanie plastiki).
A teraz najgorszy aspekt. Cena.
Nie zaporowa, wcale nie, mieszcząca się w dolnych granicach naszego budżetu. Ale, zrobiwszy rozeznanie na temat, odkryłam, że państwo zapłacili za ten dom trzy lata temu cenę o dwadzieścia pięć procent niższą niż teraz oczekiwali. Nie włożyli w dom zupełnie nic, poza paroma plamami na ścianach i na suficie w łazience. Nic nic nie zostało usprawnione czy dodane do wartości. Przepraszam, ale rozeznanie rynku już jakie takie mam, sama w końcu dom sprzedawałam, oglądałam już tych domów ze dwadzieścia, starych i nowych i wiem jak kształtują się ceny sprzedaży w stosunku do ceny pierwotnego zakupu, przynajmniej od momentu krachu w 2008 roku. Ten dom to już kompletna przesada. Dwadzieścia pięć procent w ciągu trzech lat, przy średniej cenie nieruchomości rosnącej mniej więcej półtora procenta rocznie w dzisiejszych czasach, to znacznie za dużo. Napisałam to do agencji, kiedy poprosili o moją opinię. Pewnie się obrazili, bo nawet nie podziękowali.

Szukamy dalej.