czwartek, 11 sierpnia 2016

100 mil w 24 godziny

Miniony weekend spędziłam w Redcar w północnym Yorkshire. Redcar to typowe nadmorskie miasteczko, z plażą i właściwie niczym więcej, poza hutą, która niszczy środowisko i wiatrakami, które produkując energię odnawialną, mają środowisko chronić.

Podczas zwiedzania miasteczka spodobała mi się ta wieża, jedyna zresztą ciekawa budowla w centrum, poza sklepami i Muzeum Ratownictwa morskiego nic tam właściwie nie ma.


Redcar od strony północnej wygląda tak:


A od południowej tak:



Na promenadzie nadmorskiej napotkaliśmy różne fajne postumenty i instalacje


Na przykład pingwinki w wełnianych sweterkach


I pingwinki bez sweterków


A także coś co imituje chyba pokój z czasów wojny. Hm....


Podobały mi się parkujące na promenadzie łódki rybackie, każda obowiązkowo z traktorkiem. Nigdzie w UK nie widziałam takich traktorków.  


A tu widok na wiatraki.




W ostatniej chwili udało mi się uchwycić prawdziwych piratów. Później dowiedziałam się że właśnie odbywał się Festiwal Piratów, niestety nie byliśmy w stanie się rozdwoić.


I takie fajne rzeźby piaskowe.



Dzieciaki taplały się w maleńkich fontannach, musze powiedzieć że w sobotę słońce nieźle grzało. 
23 stopnie to niezły upał w tych terenach, w dodatku nad samiuśkim morzem.


To tyle z miasteczka, które udało nam się częściowo zwiedzić w ciągu tych trzech ni. Ale nie po to tam pojechaliśmy żeby zwiedzać. Pojechaliśmy żeby wspierać przyjaciela w przygodzie życia. 
Colin, który pomimo pięćdziesięciu jeden lat wciąż uprawia z powodzeniem chód sportowy, postanowił dołączyć do grona tak zwanych Centurionów, czyli tych nielicznych śmiałków, którym udało się przejść 100 mil w czasie 24 godzin. Przygotowywał się do tego ponad dwa lata...
W noc poprzedzającą zawody przywitał nas pokaz sztucznych ogni. 


Rankiem następnego dnia udaliśmy się na specjalnie przygotowane stanowisko, z którego mieliśmy wspierać Colina. Każdy klub miał przygotowaną taką bazę na pętli w połowie trasy, która była jedynym miejscem w tórym zawodnicy mogli się posilić. Na zdjęciu poniżej widać jak Colin podaje instrukcje jak go karmić, czym karmić, czym poić i kiedy.  


Po tym wprowadzeniu, udajemy się wszyscy na start.  


Przed startem Colin zamienia parę zdań z przedstawicielami organizacji charytatywnej CICRA, dla której zbierał pieniądze poprzez udział w tych zawodach. CICRA zajmuje się pomocą młodym osobom cierpiącym na nieuleczalną chorobę Crohna, na którą choruje córka Colina. CICRA również brała udział w wydarzeniu, wystawiając sztafetę 50 osób, każda z nich miała do przejścia jedno okrążenie czyli dwie mile. 


Tuz przed samym startem...


Część trasy przebiegała normalnie przez promenadę, gdzie zawodnicy musieli się spierać nie tylko z przyrodą (wiatr, słońce), ale i ze spacerowiczami, których w przepiękny sobotni dzień nie brakowało. 


Na stanowisku żywieniowym wszyscy czuwali w napięciu, bo po każdym okrążeniu zawodnik oczekiwał czegoś do jedzenia czy picia. Oczywiście były stanowiska z napijami na trasie, ale jeść można było tylko tutaj. W specjalnie przygotowanym namiocie organizartorzy zapewniali przegryzki typu owoce, bułki, lekkie ciasta, ale każdy wolała to co sobie sam przygotował. Tak więc Colin podchodząc do nas wołał: "Normalne picie", albo "Odwodnienie", albo "Batonik" albo "Ryż" i czasami mówił też co będzie chciał następnym razem. Po około dwóch godzinach Colin zrzucił czapkę, pod wieczór musiał zmienić buty i przykleić plaster na pięcie.  



Poczynania uczestników mogliśmy śledzić online, na bieżąco, ja zostałam oficjalnym przedstawicielem medialnym Colina, czyli biegałam za nim, robiłam zdjęcia i co kilka mil wrzucałam update na jego stronę na Facebooku. Colin trzymał się na siódmej pozycji. Czas zleciał nam niesamowicie szybko, nie wiem ile kilometrów przeszłam tam i z powrotem, ale schodziłam się nieźle. Około północy Colin wciąż szedł, ale nie wyglądał najlepiej. Linda, jego żona, miała iść z nami do hotelu się przespać, żeby być gotową rano na start ich córki, która brała udział w sztafecie, ale stwierdziła że nie zostawi go w takim stanie, więc do hotelu poszliśmy my, a ona została całą noc. 


Rano wstaliśmy o piątej. Pierwsze co zrobiłam to weszłam na stronę zobaczyć jak Colin sobie radzi. Colin wciąż szedł. I był drugi! 


Od tego czasu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Oto córka Colina, dwudziestoletnia Sam, po dwukrotnej chemioterapii i ze stomią. To ona była bohaterką dnia.


Jako że wszystko toczyło się szybciej niż przewidywaliśmy, musialiśmy pozmieniać lekko plany, czyli wrócić do hotelu na śniadanie w turach i błyskawicznie spakować obóz do samochodu, zostawiając jedynie butelkę picia i saszetkę z żelem wzmacniającym dla Colina na jego ostatnie okrążenie, po czym napoiwszy go ruszyliśmy samochodem w stronę mety, aby być świadkami tego niesamowitego wydarzenia. Na chodniku tuż przed metą ktoś napisał kredą "Well done Colin, you are a Centurion!" 


A tak Colin mijał linię mety, po 20 godzinach, 39 minutach i czterdziestu czterech sekundach morderczego marszu. Był drugi (pierwszy był osiem minut przed Colinem, niesamowity drobniutki skromy Holender), ale jako pierwszy Brytyjczyk to on był zwycięzcą, jako że to były jednocześnie mistrzostwa Wielkiej Brytanii. 


To było mordercze przedsięwzięcie, z pięćdziesięciu trzech osób jedynie jedenaście ukończyło je, z czego pięć to nowi Centurioni, a Colin był z nich najlepszy.


Puchary. Nasz przyjaciel dostał trzy, za najlepszy debiut (pierwszy debiutant Brytyjczyk w historii), za mistrzostwo Wielkiej Brytanii i za zajęcie drugiego miejsca.  Miecz Centuriona jakoś się zmieścił do samochodu! 


Za ten wyczyn Colin otrzymał oznakę Centuriona z numerem 1167, znaczy to że jest 1165 człowiekiem, który tego dokonał na terenie Wielkiej Brytanii od 1911 roku (dwa numery przepadły pomyłkowo). Od teraz to jest jego numer startowy już na zawsze. Jeśli Colin zdecyduje się na kolejny taki krok :-)


I tak to spędziłam ostatni weekend, po którym byłam tak wykończona, jakbym to ja przeszła te sto mil. No ale przecież ja je przeszłam... mentalnie :-)

piątek, 5 sierpnia 2016

Humor na piątek

W związku z rozpoczynającą się dzisiaj Olimpiadą w Rio, dzisiaj w temacie. Misz masz olimpijski, zapraszam!


Otwarcie olimpiady, na mównicę wchodzi Putin:
O, O, O, O, O!
Chwila konsternacji. Nagle asystent mówi:
- Władimirze Władimirowiczu, to symbol olimpijski. Tekst macie niżej...


Znany lekkoatleta przed olimpiadą obłożnie się rozchorował.
- Jest fatalnie - mówi lekarz wyjmując mu spod pachy termometr - 39.5 stopnia.
- A jaki jest rekord świata?


Na olimpiadzie zawody zapaśnicze. Młody obiecujący Polak losuje japońskiego giganta, który słynie ze swojego "precelka" - chwytu nie do pokonania.. Przed walką trener poucza młodziana:
- Rób wszystko aby ci nie założył tego precelka.
Rozpoczyna się walka. Trener uwaznie obserwuje młodzieńca, ten unika jak się tylko da, ale niestety, nagle Japończyk zakłada Polakowi precelka. Trener odwraca głowę nie chcąc widzieć porażki swego podopiecznego, myśląc że już po wszystkim, kiedy naglew słyszy tylko krzyk, a potem...cisza.
Odwraca się z powrotem, patrzy, a tam Polak stoi w triumfie unosząc ramiona a Japończyk leży. Trener pyta po walce:
- Jak to się stało, ty taki niedoświadczony...?
- Ano widzi trener, jak ten Japończyk założył mi tego precelka to nie wiem jak on się ustawił, ale przed oczami zobaczyłem jego jaja, więc nie zastanawiałem się i ugryzłem. ... Mówię panu jakiej człowiek dostaje siły jak się we własne jaja ugryzie...


Męczy mnie już ta olimpiada. Gdybym chciał zobaczyć ludzi, którzy nie mają normalnej pracy, połowę życia spędzają na siłowni i bez przerwy paradują w dresach, pojechałbym sobie do Elbląga.



Młody lekkoatleta - sprinter przygotowuje się do pierwszego w życiu udziału w Olimpiadzie. Na trybunach siedzą jego rodzice i przyjaciele. Gdy rozlega się sygnał do startu, troskliwa mama krzyczy:
- Synku, bądź ostrożny! Nie biegnij za szybko!



No i jakżebym mogła pominąć perełki naszych komentatorów sportowych... Oto wybrane specjalnie dla Was:

Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej – Bohdan Tomaszewski
Jadą. Cały peleton, kierownica koło kierownicy, pedał koło pedała. – tenże Tomaszewski
Ten sam o Szozdzie: Cudowne dziecko dwóch pedałów
Ja też kiedyś byłem przeciwny podnoszeniu sztangi przez ciężary – Krzysztof Miklas
Ja z mieszanymi uczuciami podglądam panie – Monika Lechowska
Jak Brzylijczykom zachciało się chcieć grać
Jak państwo widzicie, nic nie widać w tej mgle – Edward Durda
Jeden z zawodników Trynidadu i Tobago ma kłopoty z pachwiną albo z przeponą. Nie mogę dostrzec za co się trzyma – Przemysław Pełka
Jest! Niemka traci głowę! – Jarosław Idzi o pojedynku szpadzistek
Jeszcze trzy ruchy i Włoszka będzie szczęśliwa – Artur Szulc o kajakarce Josefie Idem
Są na drugim miejscu za Włochami i za Polską – o Greczynkach w gimnastyce artystycznej podczas igrzysk w Atenach
Trzeba wybrać: uroda albo sztanga. Pintusewicz wybrała tę drugą ewentualność – Marek Jóźwik
Wszystko w rękach konia – Jan Ciszewski przed decydującym przejazdem Jana Kowalczyka w Moskwie
Zawodnik z numerem siedem to Irlandczyk. Wskazuje na to kolor jego włosów – Andrzej Kopyt
Podziwiam jego skromne warunki fizyczne – Dariusz Szpakowski
Polscy wioślarze zdobyli na igrzyskach dziewięć medali: dziewięć srebrnych, dziewięć brązowych i dwa srebrne" – Artur Szulc

No i cytaty nieśmiertelnego Włodzimierza Szaranowicza:
– Michael Johnson biegnie teraz tak jak podbiega się do autobusu.
– Widzę pewne ożywienie w kroku naszego chodziarza.
– Na razie zajmuje pierwsze miejsce, ale nie jest to dobra pozycja wyjściowa.


A także popisy kamerzystów i operatorów:







Udanego weekendu!








środa, 3 sierpnia 2016

Pracowicie

Propozycja ojca okazała się być najbardziej rzeczowa choć trochę rozłożona w czasie. No ale pośpiech nie zawsze jest najlepszym doradcą, prawda?
No to teraz przyznam się Wam o co mnie tak naprawdę chodzi. Oprócz tego co już napisałam poprzednio. Otóż, niezależnie jak się sytuacja rozwinie, czy on sie wprowadzi do mnie, czy ja do niego, czy wynajmę czy sprzedam, czy kupię, obojętnie co się zrobi to mój dom trzeba odświeżyć. Umyć i przemalować okna. Pomalować klatkę schodową i korytarz, łącznie z drzwiami. Zrobić segregację wszystkich zgromadzonych klamorów, przejrzeć strych i powynosić z niego wszystko. Zmienić roletę w łazience. Wyremontować i przeorganizować pokój po córce. Zrobić generalne porządki wszędzie, nawet w pokoju syna. Uporządkować w końcu kable w telewizorze. Wyczyścić rynny i pozaklejać w nich dziury. Zrobić porządek z zieleniną porastającą chodniki i podjazd. Wymienić nadpsutą kuchenkę elektryczną, bo ma tylko dwa czynne palniki. Dokończyć podłogę w jadalni. Dobrze że garaż już wysprzątałam w zeszłym roku...
Mało???
Od czegoś trzeba zacząć. Zacznę więc... od zebrania białych porzeczek bo już zaczynają przejrzewać. Dwa litry nalewki porzeczkowej już nastawiłam, a resztę wezmę i zamrożę. Będzie na zimę. Czeka mnie jeszcze nalewka z czarnej porzeczki i malin, może jeszcze z lawendy, dla podtrzymania egzotyki.
W sumie to jestem zadowolona z tegorocznych wyrobów, bo już mam nalewkę z szyszek sosnowych (cierpka, dziwna w smaku ale interesująca), z kwiatów mniszka (pyszna, z dodatkiem miodu mniszkowego), nalewkę z melisy, mięty i lubczyku (zmakuje jak lekarstwo i takim chyba jest) i nalewkę z rabarbaru (delikatna, smaczna, lekko słodkawa). Zastanawiam się też nad nalewką z kwiatów nagietka, póki jeszcze są. Zwariowałam naprawdę z tymi nalewkami, kto to będzie pił. Ale może po raz pierwszy uda mi się spróbować malinówki bo kilka razy robiłam po butelce, ale ani jedna nie wytrwała do zaplanowanego czasu konsumpcji, z powodu wcześniejszego zniknięcia z barku. No ale dzieci już w domu nie ma.
A w sumie to sama zadecydowałam wczoraj odstawienie dyskusji o przeprowadzce do przyszłego tygodnia, bo wyjeżdżamy na weekend wspierać przyjaciela, który w celu charytatywnym planuje pokonanie dystansu 100 mil (prawie 161 kilometrów) w 24 godziny. Colin jest chodziarzem amatorem i mimo swych 50 lat nadal startuje czynnie w zawodach. Jego rekord życiowy to 5:48:33 w chodzie na 50 km w maju tego roku. Jestem optymistką bo skoro potrafił przejść 50 kilometrów i to w dodatku w czasie poniżej 6 godzin, to powinien przejść 160 kilometrów w dobę. I powiem Wam, że nie to 160 km przeraża mnie najbardziej a robienie tego przez 24 godziny. Z przerwą jedynie na kibelek. Jeść w trakcie, pić w trakcie, nie spać... Masakra. No ale jedziemy go wspierać, wpieranie ma polegać na byciu tam, dodawaniu otuchy, podawaniu jedzenia i takie tam. Zarejestrowanych jest 56 uczestników marszu głównego plus sztafety 4x25 mil. Jestem bardzo ciekawa, jak to będzie wyglądało.
No i tak to pracowicie u mnie wygląda.