niedziela, 19 lipca 2015

Kornwalia cz.3.

Jak już wspomniałam, Kornwalia to nie tylko wspaniałe wybrzeże i przepiękne plaże (o czym nie omieszkam jeszcze napisać) ale również historia, magia i tajemnice... I dziś właśnie o tych magicznych, tajemniczych, nasyconych duchem czasu wspaniałych miejscach będzie.
W pierwszym swoim poście o Kornwalii napisałam że dzień bez ruin to dzień stracony i faktycznie, nie straciłam żadnego dnia :-) Codziennie albo znajdowałam jakieś kamienne budowle celowo, albo natykałam się na nie przypadkiem, nierzadko z przygodami. Będzie bardzo dużo zdjęć. Zapraszam.

Już pierwszego dnia, w drodze na Land's End, natknęłam się na pozostałości zamku z epoki żelaznej.



Kiedy tak jeździłam po wąziutkich i krętych drogach Kornwalii Zachodniej, często napotykałam taki widok:


Chcąc niechcąc trzeba było zaparkować samochód, wyjść i napykać zdjęć. To są pozostałości jakiejś niewielkiej warowni.





Jednym z celów mojej przygody było coś czego trudno doszukać się w przewodnikach dla turystów, wyczytałam o tym gdzieś w internecie i postanowiłam koniecznie zobaczyć. Wishing Well and Celtic Chapel. Czyli Studnia Życzeń i Świątynia Celtycka. Długo szukałam. Co się najeździłam, okazało się że to nie pierwszy raz będę musiała tak długo szukać skarbu :-) Droga do niego wyglądała tak:



A to już Wishing Well. Uwierzcie mi, wygląda niesamowicie!


Sama studnia to ta kałuża w lewym dolnym rogu. Wszystkie te wstążki i wiesidełka reprezentują czyjeś życzenia i pragnienia.


Kilka dzwonków wietrznych kolebie lekko się na wietrze, potęgując wrażenie.




Wiele jest takich wiadomości porozwieszanych w różnych formach, niektóre bardzo osobiste, przy niektórych płakałam. Ja też zostawiłam tam na pamiątkę coś od siebie :-)


A tu już wejście do świątyni.


To coś, wyglądające jak studnia, to właśnie jej pozostałości.


W środku, znowu bardzo wzruszające obrazki.





Ze świątyni udałam się na niewielki spacer przez mały, bardzo tajemniczo wyglądający lasek. 




Te drzewa były niesamowite. Gdybym nie była tak przepełniona szczęściem i wzruszeniem, tobym się tam po prostu bała. Poniżej krótki filmik z moich wrażeń, żebyście zobaczyli o co chodzi. Tylko proszę oglądajcie z dźwiękiem :-)


 Jednego dnia, po prostu jadąc jak zwykle, zobaczyłam kilka zaparkowanych samochodów więc też zaparkowałam swój, wzięłam aparat i poszłam na spacer. Wędrując tak sobie ścieżką wzdłuż pól i pastwisk natknęłam się na takie schodki, więc oczywiście wlazłam.


W dali zobaczyłam budowlę więc trzeba było się zbliżyć.  


To stara nieczynna kopalnia. Prawdopodobnie miedzi bo wiele tu takich powstało pod koniec XVIII wieku.



A waracając, natknęłam nie na coś, cczego absolutnie nie spodziewałam się znaleźć w tym miejscu. Megalityczna budowla Men-an-Tol. 


W tej formacji uwagę przyciągają trzy stojące pionowo kamienie, z których środkowy ma kształt okrągły z okrągłą dziurą. Patrząc na nie pod odpowiednim kątem można zauważyć liczbę 101. Kamień środkowy jest dziurawy nie bez przyczyny. Wiele legend jest związanych z tym miejscem, jedna z nich głosi że trzeba przejść przez dziurę siedem razy tam i z powrotem i wszelkie uroki zostaną zdjęte. Ten pan na obrazku powyżej właśnie skończył swoje siedem razy. Mnie udało się tylko jeden raz. Czyli nadal jestem zauroczona :-) 



Następną budowlą której szukałam bardzo długo a wreszcie znalazłam przypadkiem, jest kamienny krąg, Merry Maidens.


Legenda głosi że to dziewiętnaście panien zamienionych w kamienie za to że odważyły się tańczyć w niedzielę. Było to dla mnie tak mityczne przeżycie że obeszłam krąg po dwa razy z każdej strony, od zewnątrz i od środka, dotykając każdy kamień.



Pewnego dnia natknęłam się na takie przecudne ułożenie chmur. 


A to pod spodem przypomina mi Amorka przesyłającego buziaczka :-)


Miejsce do którego przygotowałam się i wiedziałam gdzie i po co idę, było Carn Euny, starożytna wioska. 


Na straży stoi taki mało starożytny van.




Wioska jak to wioska, bardzo ciężko jest pokazac na zdjęciach kamienie, ale wlazłam w każde miejsce w jakie się dało wleźć.




W wiosce czekał na mnie bardzo tajemniczy, a jakże, kot :-)  Pogłaskałam go, łasił się do mnie i szedł za mną dłuższą chwilę. Szczerze mówiąc, czułam się trochę dziwnie...



Tajemniczość i swego rodzaju urok, chociaż w głównej mierze utrapienie to maleńkie kornwalijskie drogi wzdłuż żywopłotów. O proszę, jakie wąziutkie.


Takie wąziutkie. I niech Was te rośliny nie zmylą, ten żywopłot rośnie na kamiennym murze, więc jakbym tak z rozmachem otworzyła drzwi na przykład albo nie daj buk nie skręciła w odpowiednim momencie to samochód byłby lekko pognieciony.


Jeszcze jedna romantyczne fotka, małe jeziorko Drift.


Znalezione na spacerze...


... do kolejnej wioski z epoki żelaznej - Chysauster.


Jak już pisałam, ciężko się pokazuje takie kamienne wioski, ale coś tam można zobaczyć. Powiem tylko że rozmiary tych domów były imponujące.






W czasei spacery wybrzeżem znalazłam to:


A tego dziada co za chwilę go zobaczycie, szukałam trzy dni. I oczywiście znalazłam przez przypadek. No bo jak tu normalnie można znaleźć coś co znajduje się ża wysokim żywopłotem a o istnieniu czego informuje tylko taka wmurowana, ledwo widoczna tabliczka?



O proszę! Jedyne nie-selfie jakie mam z całej wyprawy :-)


Nie wiadomo po co takie megality postawili, ale jak jest to trza zobaczyć.


Miał ci on na początku cztery nóżki ale jedna mu odpadła, temu kamieniu i stoi dziś na trzech :-)


Pewnego razu jadąc tak sobie, jak zwykle, zauważyłam takie coś:


Oczywiście stara kopalnia, a nawet dwie, i to wszystko stoi u kogoś w ogródku. Nie dało się wejść.


Słynne wrzosowiska wyglądają tak:


A paprociska tak:


Nie wiedziałam do czego zmierzam gdy się przedzierałam przez wrzosowiska i paprociska. Ale widziałam kamienie na górce to pomyślałam, zajdę :-)


No i zalazłam. A kamienie to słynny Chun Quoit, budowla megalityczna o średnicy i wysokości około 3 metry. Można wejść do środka ale tamtej strony nie zrobiłam bo już jakaś para siedziała wewnątrz to co im będę przeszkadzać ;-)



I jeszcze rzut oka na pastwiska i pola. I ruiny, oczywiście.


Nie wiedziałam czy to akurat będzie pasować tematycznie ale dodaję bo miało być o niezwykłości, tajemniczości i magii. Teatr na otwartym powietrzu posiada wszystkie te cechy chociaż jest budowlą współczesną, bo powstał po wojnie. 


Zbudowany z inicjatywy i własnymi (nie tylko oczywiście) rękami Roweny Cade, służy jako miejsce przedstawień do dnia dzisiejszego.


Na siedzeniach wyryte są nazwy sztuk jakie tu zagrano. W tej chwili wystawia się około 17 sztuk w sezonie, czyli od  czerwca do września. Do Minack Theatre przyjeżdżają artyści z całego świata. 


Teatr jest normalnie dostępny dla zwiedzających każdego dnia. Bardzo ciekawe miejsce. 



Jak wszędzie w Kornwalii, miejsce to posiada również zachwycający ogród.




Na zdjęciu poniżej widzicie na scenie grupę dzieci ze szkolenj wycieczki, które śpiewały piosenki z własnej inicjatywy, a ludzie na widowni słuchali i bili brawo :-) No powiedzcie sami, czy nie przepiękny widok z tego teatru?


Zgodnie z tematyką tajemnicza skrzynka na listy :-)


I tajemnicze maleńkie wrota. Uwierzcie i na słowo, te maleńkie drzwiczki na dole są rozmiaru kociej klapki.


A poniżej już ostatnie z serii - tajemniczo-magiczno-historyczne ruiny zamku Tintagel. 


Zamek to pozostałości po imperium rzymskim, wybudowany w bardzo wczesym średniowiueczu, prawdopodobnie już po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Według opowieści w tym właśnie miejscu miał urodzić się, a później pobierać nauki słynnego Merlina, legendarny Król Artur. 









A na naprzeciwległej skarpie - pozostałości średniowiecznego zamku. Pomiędzy zamkami nigdy nie było bezpośredniego przejścia. 




-----------------------------------------------
Ten post popełniałam przez dwa dni...