środa, 11 marca 2015

O snach, numerologii, horoskopach i takie tam...

Obiecałam Krysi że jak dzisiaj nie napiszę to znaczy że wygrałam dużo pieniędzy na loterii. Piszę więc znaczy że nie wygrałam, buuu... To a propos tego gówna co mi sie śniło (przepraszam za wyrażenie ale to było gówno prawdziwe). No bo niby jak się kupa śni to szczęście będzie.
Od wielu lat interesuję się znaczeniem snów, numerologią, horoskopami. Nie jest to jakiś mój hopel straszliwy, ale lubię czytać, porównywać, analizować. Oczywiście zawsze analizowałam dokładnie każdego nowego i potencjalnego partnera, nie po to żeby odrzucić na podstawie horoskopu, aż taka naiwna to nie jestem, ale po prostu żeby mieć jakąś wiedzę w razie jakby co. Myślę że nawet jakby mi się zdarzyła jakaś ogromna niezgodność znaków to bym spróbowała, żeby potwierdzić lub zaprzeczyć moją teorię. Specjalnie tutaj podkreśliłam słowa "nawet jakby" bo o dziwo w ciągu całego życia nie zdarzyło mi się partnerować z na przykład Baranem, który jest dla mnie całkowitą opozycją. Oczywiście mam znajomych spod tego znaku, w rodzinie też się zdarzają, na szczęście nie najbliższej (!) i daję radę się z nimi porozumiewać, ba, mój wieloletni przyjaciel był Baranem (okazał się baranem też), a mój ex teść  (zodiakalny Baran) napisał nawet fraszkę na swój temat: "Rozum, nie rogi, Baranie drogi..." tak że na pewien dystans nie mam z tym problemu, ale stwierdzić mogę z całą pewnością że z zadnym Baranem nie mogłabym pokojowo żyć pod jednym dachem.
Doskonale porozumiewam się natomiast z Bykami i Pannami. To jest po prostu tak że coś klika i już. Nie myślcie tylko że ja każdą nowo poznaną osobę pytam od razu o znak zodiaku. Nie pytam. Czasami tak wychodzi w rozmowie, czasami przy głębszej znajomości chce się po prostu znać datę urodzin, choćby po to żeby życzenia złożyć.  Facebook jest bardzo pomocny w tych sprawach ;-)
Osobiście nie wierzę w horoskopy typu "co Cię spotka w najbliższym tygodniu". Wierzę natomiast że podział ludzi ze wzgledu na daty urodzenia jest w jakiś sposób uzasadniony, na podstawie wieloletnich obserwacji chociażby. Oczywiście że osobowość czy charakter kształtują się w zależności od pozycji społecznej, wychowania, przeżytych wydarzeń itepe, ale jakieś zalążki znajdują się w nas od urodzenia i tego nie da się wyplenić. Ważne jest natomiast poznanie siebie, ponieważ ta wiedza to potężna broń w walce z przeciwnościami. Nie każdy z niej niestety korzysta a szkoda bo możnaby uniknąć wielu nieprzyjemnych, niekorzystnych sytuacji życiowych. Według mnie analiza zodiakalna pomaga w zrozumieniu siebie i innych ludzi, bo nie na wszystko zwracamy przecież uwagę, nie każdą cechę charakteru zauważamy u siebie nawet gdy jest to ewidentne. Umysł ludzki tak bowiem pracuje że neguje się to co dla nas niepożądane. Na przykład kłótliwa baba może nie wiedzieć że jest kłótliwa, nawet jak jej to powiedzą dziesiątki osób. Ale jak przeczyta w książce to się zastanowi. To tyle tytułem dygresji. Nie jestem autorytetem w dziedzinie horoskopów, ale interesuje mnie ten temat i zauważam w tym jakąś prawidłowość. A w prawidłowości to ja wierzę.
Numerologią się nie interesowałam zbytnio, ot z ciekawości, jakie są moje numery i co mogą znaczyć. Wyanalizowałam sobie ogólnie całą moją rodzinę i wyszło podobnie jak z horoskopami, jakaś prawidłowość jednak w tym istnieje. No i po to żeby się chwalić że jestem liczba mistrzowska he he! I z tej ciekawości poprosiłam Elę z bloga Zamyślenia, a właściwie to Ela sama mi zaproponowała szczegółową analizę numerologiczną. Szczęka mi opadła jak otrzymałam od niej emaila. Elce chyba też :-) Okazało się bowiem że spotkałam na swojej drodze mojego numerologicznego bliźniaka, liczbowo i charakterologicznie, w dodatku bardzo kompatybilnego horoskopowo. No i co? Numerologia twierdzi że na dwoje babka wróżyła, czasami to dobrze czasami źle, takie bliźniacze pokrewieństwo. Ale, i tu podkreślam to co już powiedziałam wcześniej, ważne żeby wiedzieć z czym trzeba się będzie zmierzyć. Na razie zmierzam do celu :-) Czyli do snów...
Z tymi snami to jest bardzo dziwna sprawa. Moja mama wierzy w sny i nigdy się nie zawiodła. Być może tę swoją "wiarę" odziedziczyłam po niej, być może została mi ona wpojona w domu rodzinnym. Jak w przypadku horoskopów, zbieram swą analizę przypadków przez cąłe życie po to by ewentualnie potwierdzić czy zaprzeczyć. Muszę przyznać że trochę się tej wiedzy boję bo to trochę tak jak z przewidywaniem przyszłości chociaż nigdy nie wiesz co tak naprawdę się wydarzy. Do jakiegoś czasu byłam przekonana że poprzez głupie sny sami kreujemy rzeczywistość i tak w pewnym sensie jest, jako przykład podam mój poniedziałkowy sen i zagranie na loterii. Wrócę do tego na końcu bo po to piszę ten post. Wszystko co teraz napiszę jest oparte na moich osobistych doświadczeniach i z doświadczeniami innych ludzi nie ma nic wspólnego. To są moje osobiste przemyślenia, nie wyczytane w książkach, nie wysłuchane od ludzi. Otóż doszłam po latach do wniosku że te prawdziwe prorocze sny zdarzają się bez naszego udziału, choć niekiedy napędzane naszą świadomością. Podam najbardziej znaczące przykłady z mojego własnego życia.
Kiedy byłam w pierwszej ciąży, bardzo chciałam mieć synka. Tak bardzo że wszystko planowałam pod płeć męską. I tak około czwartego miesiąca miałam ten sen na który nie zwróciłam wtedy wcale uwagi, ale zapamiętałam bo był to jeden z tych w których cię paraliżuje i nie możesz krzyczeć a chcesz. Śniła mi się ulica koło mojego rodzinnego domu, szłam z małą dziewczynką za rękę i ta dziewczynka wyrwała mi się i wbiegła wprost pod nadjeżdżającą wielką ciężarówkę. Wtedy najbardziej zwróciłam uwagę na fakt że stałam jak wryta i krzyczałam choć krzyk nie wydobywał się z moich ust... Po paru miesiącach urodziłam dziewczynkę. Kiedy byłam w ciąży drugi raz, śniło mi się że szłam w pochodzie pierwszomajowym (!) z córeczką za rękę, ona machała chorągiewką a ja na drugiej ręce trzymałam małego chłopczyka. Który też machał chorągiewką. Po paru miesiącach urodził mi się syn.
W tym miejscu chcę zaznaczyć że z mamą różnimy się tym od siebie że ona widzi szklankę w połowie pustą a ja do połowy pełną. I tak samo jest ze snami. Ona zwraca szczególną uwagę na sny "złe", po każdym takim śnie wyczekuje czarnych wieści. Zawsze wie kiedy ktoś z nas jest chory, zawsze wtedy dzwoni "bo jej się źle śniło". Ja zwracam uwagę na sny "dobre". Ze złymi snami u mnie jest tak że budzę się pełna niepokoju i ten niepokój chodzi za mną przez cały dzień, ale nie wyczekuję złych wieści, po prostu chodzę chmurna. Za to "dobre sny"...  Chcecie przykład? Mąż pracował przy jakimś projekcie, oczekiwaliśmy więc jakiejś tam konkretnej zapłaty, zgodnie z umową. Pewnego dnia przyśniła mi się przepiękna młoda jabłonka, rosła w naszym salonie, w miejscu gdzie zawsze stała choinka. Była pełna czerwonych pachnących, przepięknych jabłek. I co? Następnego dnia dowiedziałam się że projekt wyszedł ponad miarę i mąż dostał premię w wysokości, bo ja wiem, piętnastu miesięcznych ówczesnych pensji? Plus zapłata za projekt oczywiście. Od tej pory wyczekuję tej jabłonki w snach, ale jakoś mi się nie śni :-)
No a teraz do puenty, bo chodzi o te kupy z poniedziałkowego snu. No więc przyśniło mi się pole kupowe, wdepnęłam na koniec czystym butem, super myślę, jakieś szczęście się wydarzy, trza w loterię zagrać. Napomknęłam o tym w poście w poniedziałek, Krysia kazała zagrać, zagrałam, a co, szczęśniu trzeba pomagać, czyż nie?
Wróciłam z pracy do domu wieczorem, wjechałam na podwórko, zamknęłam bramę. W drodze na piętro wyjrzałam odruchowo przez okno i co zauważyłam?


Widzicie to? Nowiutka, biała, błyszcząca, długa na cały zakręt linia? Oznaczająca zakaz parkowania? Pamiętacie mój post sprzed dwóch tygodni, w którym skarżyłam się na blokowanie mi wyjazdu? Tadam! I oto lokalny urząd w przeciągu dwóch tygodni rozpatrzył moją prośbę pozytywnie i nawet nie musiał mnie o tym zawiadamiać :-) Czyli co? Czyli sny się spełniają, a kupa zwiastowała "szczęście". Jeszcze jeden kamyczek do mojego ogródka skojarzeń. A w loterię od teraz gram regularnie. Postanowione. 

wtorek, 10 marca 2015

Wiosna proszę Państwa, wiosna...

Wczoraj był poniedziałek, a w poniedziałki czasami nie mam dobrego humoru. Co przerzuca się potem na cały tydzień. No i tradycyjnie wczoraj też poziom samopoczucia zaczął mi podupadać wieczorem, szczególnie jak weszłam do pokoju córki pozbierać brudne kubki bo nie bylo już z czego pić. Córka była w pracy, tak że niczyjego spokoju nie naruszyłam jakby sie kto pytał, a wchodzę tam jedynie w ramach najwyższej potrzeby, tak jak powyżej. No i co oczy moje bystre ujrzały ukryte w kącie pod stertą brudnych ubrań? Opłaconą, zaadresowaną kopertę którą własnoręcznie przygotowałam w zeszły czwartek, a która miała zostać pilnie przez córkę nadana dnia następnego, a która zawierała jej własny osobisty (córki) pęknięty telefon, który w ramach ubezpieczenia (za które ja płacę) miał zostać ponownie pilnie naprawiony w ramach reklamacji, bo poprzednia naprawa jakoś im "nie wyszła". To ja się staram, wydzwaniam, pakuję do koperty a ona ma tylko pójść na pocztę i nadać bo to przesyłka kosztowna jest i ekspresowa za potwierdzeniem odbioru, i co? Przecież to jej zakichany telefon jest, bez którego czuje się jak bez ręki bo ani filmów pooglądać ani nic. No a najgorsze że okłamała mnie dwa razy, bo w piątek powiedziała że wysłała, a wczoraj potwierdziła, bo sprawdzałam online czy przesyłka dotarła i kiedy i nie mogłam sprawdzić, bo przecież jej nie było w systemie! No jak miała być skoro siedziała u niej w kącie pod sterą brudnych ciuchów??? Więc jak zobaczyłam tę kopertę to mało mnie szlag nie trafił, dobrze że jej nie bylo w domu bo nie wiem... Zostawiłam jej tylko kartke na której napisałam że jak firma do piątku nie dostanie telefonu to zostanie z palcem w nocniku. No i tak mnie wkurzyła że musiałam to publicznie opisać.
Ja takiej postawy nie rozumiem. Po prostu nie mieści mi się to w mojej wielkiej głowie. To wykracza poza granice mojej wyobraźni, to jest coś czego nie jestem w stanie i nigdy nie zrozumiem. Jak można olewać ważne sprawy i grać na zwłokę z samym sobą? Jak można samemu sobie robić na złość? Dla mnie odpowiedź jest jedna - wychowałam lenia i pasożyta który nie musi robić nic, tylko czeka aż matce się zrobi żal i znowu pomoże i załatwi wszystko sama. Ale nie tym razem ze mną te numery Bruner... Jak bardzo jest mi żal i jak bardzo jest mi przykro z powodu że się mnie po prostu olewa, tak bardzo zależy mi na samej sobie i nie zamierzam już dłużej grać w głupie gierki. Córka jest już od kilku lat dorosła i w końcu musi wziąć odpowiedzialność sama za siebie. A ja twarda muszę być, nie mientka. No.
A w ogóle to goofno mi się śniło. Dużo guffna, całe pole jego i mimo że starałam się nie wdepnąć to wzięłam i wdepłam. Buta miałam czystego i nie śmierdział we śnie. Na loterii mam grać czy co?
Wiosna, proszę Państwa, wiosna...


P.S. A podoba się Wam nowy wiosenny wystrój bloga?

poniedziałek, 9 marca 2015

W poszukiwaniu wiosny

Ona już jest, nie ma nawet co poszukiwać. Wiało przez weekend dość porządnie, ciężko było zdjęcia porobić, a jak już się zawezłam to mi bateria siadła w aparacie, zresztą, pomyślałam, po co znowu te same kwiatki robić, rok w rok to samo, przecież u mnie nic innego nie rośnie. Taki ekskjuz. A jak już baterie naładowałam to co innego przykuło moją uwagę.

No ale na początek to udało mi się zrobić kawałek wiosny z samochodu. Tak to u nas wygląda, cały pas pomiędzy jezdniami wysadzony krokusami. Jak przekwitną, pojawią się w tym miejscu żonkile.


Jakość do bani, ale jak mam jechać i robić zdjęcia to myślę że tyle wystarczy :-)


A w domu próbowałam robić zdjęcia tawułce, bo pięknie się zieleni. No nie dało się porządnie, bo wiatr taki, wszystko się trzęsie...


Pod tawułką jak zwykle Tiguś. Za Tigusiem kupa zeschłych liści i jakieś śmieci. Trzeba będzie to posprzątać.


Żeby nie było, dla upamiętnienia przedwiośnia żółte kfiattki :-)


I mój model. Jego to można fotografować, on jest urodzony do pozowania.


Żeby nie było że zabiłam klematisa... Pamiętacie? Pisałam o tym tu i tu. Krzak ma się dobrze i już odbija. Na kwiecie białe w tym roku nie liczę jednak...


Takie kfiattki też u mnie lubią rosnąć. Powiedziałabym że uwielbiają, uwielbienie jest jednostronne.


Model w modelowym ujęciu.


I trochę doopek zza krzaka. Miguśka się ukrywa.


W tu pasiasta doopka. 


Brzydki ten mój ogród jeszcze, pełen uschłych liści, nie uporządkowany, ach tyle pracy mnie czeka...


A teraz pokaz innej modelki :-) Ona najlepiej na zdjęciach wychodzi tak:


I takie zdarzenie z wczoraj - popatrzcie na ogon.


Cosik kotecka wystraszyło...


Nie minęła chwila a okazało się co. Chciałam sfilmować, ale się nie dało, dwie czarne błyskawice tylko śmigały wkoło garażu, obie takiej samej mikrości, niedożywione te koty czy co... No dobra, kto zgadnie, gdzie jest Miguśka? 

Zdjęcie Numer 1. 


Zdjęcie Numer 2.


Zdjęcie Numer 3.


No i tyle mojej relacji z poszukiwania wiosny. Ona już jest, ale ją jeszcze nie za bardzo widać spod kupy zeszłorocznych śmieci. No i płot muszę pomalować. Będzie się działo...

Pozdrawiam wiosennie :-)