piątek, 25 stycznia 2013

Haggis

Dzisiaj w Szkocji obchodzimy tzw. Burn's Night, czyli święto urodzin Roberta Burnsa, tutejszego Mickiewicza. Cytuję za Wikipedią:


Noc Burnsasco. Burns Nicht, również Dzień Roberta Burnsa, sco. Robert Burns Day, właśc. Kolacja Burnsa, sco. Burns supper – szkockie święto obchodzone na cześć Roberta Burnsa, narodowego wieszcza Szkotów celebrowane w okolicach przypuszczalnego jego dnia narodzin tj. 25 stycznia.
Święto, którego ceremoniałem jest między innymi zwyczaj wypicia whisky przed pomnikiem poety, obchodzone jest zarówno w Szkocji, jak i w Irlandii Północnej. Również poza granicami kraju Szkoci organizują takie wieczory. Szkocki akcent można także spotkać w Polsce[1].
W dniu uroczystości Szkoci celebrują uroczystą kolację, aby uczcić urodziny i poezję swojego wieszcza na której wysławia się haggis, tradycyjną regionalną potrawę, kobiety i whisky. Kolacja rozpoczyna się dźwiękiem dud szkockich i "Odą do haggisa", wierszem, który Burns napisał na cześć tej szkockiej potrawy. Dalsze części kolacji to toasty wznoszone whisky: toast do haggisa, toast za Damy i toast za Panów, czytanie poezji i śpiewanie pieśni wielkiego "Robbie'go Burnsa" oraz zabawa taneczna "céilidh" przy tradycyjnej muzyce (poza dudami są to skrzypceakordeonfletybodhrán) wykonywanej na żywo

Przypisy

Tyle Wikipedia. A co to takiego jest naprawdę?
Dokładnie to co podaje Wikipedia. Zawsze 25 stycznia Szkoci spotykają się w lokalach gdzie są organizowane specjalne kolacje, albo w domach. Znam to z obu stron i podoba mi się taki sposób obchodzenia uroczystości. Jeżeli oficjalnie w lokalu, to należy się odświętnie ubrać, babki na wieczorowo, faceci obowiązkowo w kilt. Gdy wszyscy zasiądą już przy swoich stolikach, przy dźwiękach szkockich dud (niektórzy nazywają to kobzą, ale to co innego jednak) wchodzi... haggis. A właściwie jest wnoszony na srebrnej tacy przez głównego kucharza, albo innego zacnego gościa. Po czym zacny gość lub inna wyznaczona do tego osoba odczytuje "Odę go haggisa", wznosi toast pyszną szkocką, obowiązkowo single malt whisky, po czym wszyscy przystepują do konsumpcji. Najpierw przystawka, czyli starter jak się tu mówi, zazwyczaj jest to zupa choć w lokalach serwowane są różne startery. Potem - oczywiście haggis, nips and tatties, czyli haggis z ziemniakami duszonymi i duszoną rzepą. Na końcu deser. W międzyczasie odczytywana jest poezja Burnsa i wznoszone niezliczone toasty. Mnie się, jak mówiłam, podoba. A haggis bardzo lubię. Co to takiego ten haggis? Ano coś na widok czego niektórym się przewraca w żołądku, ale czyż obcokrajowcom nie przewraca się w żołądku na widok polskiego bigosu? Ogólnie mówiąc, to przypomina polską kaszankę, choć jest od niej o niebo lepsze. Przynajmniej dla mnie. Używa się do jego sporządzenia owczych podrobów, cebuli, mąki owsianej i przypraw, a potem tę mieszaninę zaszywa się w owczym żołądku, czyli po polsku - we flaku. Zeby zjeść, nie smaży się go jak kaszankę, ale dusi przez godzinę na parze, dzięki temu nie jest tłusty.

Przed ugotowaniem haggis wygląda tak:


A tak wygląda na talerzu:

(Zdjęcia z internetu)

Haggis można kupić przez cały rok, są różne wersje, w tym wegetariańska (!), mnie smakuje tylko wyrób jednej firmy i przy tym pozostaję. Haggisu używa się do nadziewania drobiu, do robienia mięsnych kule, różne rzeczy można z niego przyrządzić. I choć nie lubię kaszanki, haggis uwielbiam.

A na koniec coś dla miłośników języka angielskiego. Konia z rzędem, uścisk prezesa i oczywiście wzmianka na blogu dla tego kto zrozumie i wyśle mi dowolne tłumaczenie tego co na dole.  Dowolne znaczy - nie z google i nie ze słownika i nie profesjonalne oczywiście. I jeszcze proszę o odgadnięcie co to jest!


"Fair fa' your honest, sonsie face,
Great chieftain o' the Puddin-race!
Aboon them a' ye tak your place,
Painch, tripe, or thairm:
Weel are ye wordy of a grace
As lang's my arm."


“Some hae meat and canna eat,
And some wad eat that want it,
But we hae meat and we can eat,
And sae the Lord be thankit.”


"Wee, sleekit, cow'rin, tim'rous beastie,
O, what a panic's in thy breastie!
Thou need na start awa sae hasty
Wi bickering brattle!
I wad be laith to rin an' chase thee,
Wi' murdering pattle."

środa, 23 stycznia 2013

Kłopot mam

Zdarzyło się w poniedziałek że Migusia uciekła z domu. Po prostu, otworzyła sobie kocią klapkę i wybiegła. Czterech członków rodziny ją łapało - mąż, córka, syn i Tiggy i zgadnijcie komu się udało? Nie złapać i do domu dotaszczyć tylko wypatrzeć i wytropić, bo małe to, czarne to a na dworze ciemna noc. Co z tego że mamy lampy na czujnik ruchu, całego ogródka nie oświetlą przecież. No to się oczka Tigusiowe przydały.
Klapka została zamknięta na trzy spusty i kiciunia niestety nie mogła już opuścić domku. Ale na noc otworzyłam dla Tigusia, bo przecież on się lubi szlajać. Mała spała grzecznie calą noc, Tiggy zresztą też. Następnego dnia wydawało się że zapomiała o tym jak się wychodzi, zresztą starszy brat zapewnił jej rozrywkę na długie godziny przynosząc do domu zwłoki ptaszka. Pióra walały się po całym domu!
No ale nadszedł wieczór i diabełek wstąpił w Migusię znowu. Znowu wylazła, niezauważona, a zauważono ją dopiero jak się dobijała bo oczywiście wejść z powrotem nie umiała. Postanowiłam zobaczyć co ona na tym podwórku robi. Pozwoliłam jej wyjść, a kiedy wyszłam z domu za nią, ona już była na progu. Ale uciekła gdy tylko mnie zobaczyła. Nie pobiegła za daleko, ot pod samochód, do krzaczków, na wrzosowisko. Bałam się tylko żey nie wybiegła na ulicę, bo chociaż ludzie tu ostrożni a ruch niewielki, strzeżonego pambuk strzeże jak to się mówi. Zabrałam więc kotkę pod pachę i do domu. Och, jak się wyrywała!
A potem zamknęliśmy już klapkę permanentnie tak że Tiguś może tylko wchodzić do domu, a sam nie wyjdzie, biedaczek. Najbardziej się bałam nocy, bo on lubi sobie około trzeciej nad ranem wyskoczyć na chamskie rozrywki. Ale jakoś nas nie pobudził, klapki nie wyłamał, domu nie zdemolował. Wypuściłam go rano, ale nie był za długo. Teraz siedzi zamknięty w domu a ja mam zmartwienie że co będzie jak mu się na przykład kupę zachce? No ale nie mogę, nie mogę pozwolić Migusi na wychodzenie z domu bez nadzoru, jest za mała, bez obróżki, bez czipa, nikt jej jeszcze nie zna, jeszcze się zapodzieje i mi kota ukradną. Czip i sterylka za miesiąc dopiero, jak ja wytrzymam ten miesiąc? Jak wytrzyma to Tiggy?

niedziela, 20 stycznia 2013

Zima

Do nas też w końcu przyszła. Śniegu napadało kilka centymetrów, trzyma leciutki mrozik, fajnie jest. Nie lubię kiedy śnieg się rozpuszcza, a pewnie za kilka dni tak właśnie będzie, może nawet już jutro. Dlatego też trzeba się cieszyć każdą chwilą, bo jak coś dzieje się tylko chwilę, to warto.
Śnieg spadł dokładnie wtedy kiedy zapowiadali. O piątej po południu w piątek, kiedy wracałam do domu z pracy. Było super, jak w jakiejś grze komputerowej, na szczęście drogi były przygotowane i wszystkie służby w pogotowiu tak że jechało się bez problemów. Wieczorem wszyscy, mali i duzi, wybiegali przed swoje domy lepić bałwana lub po prostu, nacieszyć się śniegiem.






Wczoraj troszkę dopadało, plug przejeżdża co najmniej raz dziennie nawet przez moją maleńką uliczkę tak że z transportem nie ma najmniejszego problemu. Przyznam że po raz pierwszy przepowiadaczom pogody się udało przewidzieć ją co do godziny.
Tiggy śnieg uwielbia, biega po nim, chowa się za usypami, goni fruwające płatki śniegu lub wyimaginowaną zdobycz. Postanowiłam sprawdzić czy Migusia też lubi śnieg. Hmmm... Śnieg nie wiem, ale ŚWIAT to bardzo. A wyglądało to tak:






Cała jej "zabawa" trwała tylko kilka minut bo bałam się żeby się nie przeziębiła. Zmęczyła się i teraz śpi na moich kolanach. Ach jak ja bym chciała już móc swobodnie ją wypuszczać!

P.S. Nie wiem co to za dźwięki na filmiku, na pewno słychać moje kroki po śniegu i w dali samochód z lodami. A te brzęczenia i fruczenia??? Zapewniam że nic nie latało nad moim domem i koło niego też nie.