Jak to dziwnie, że dokładnie miesiąc temu, 4 lutego napisałam ostatniego posta i wtedy też był wtorek.
Wbrew pozorom, dzieje się u mnie bardzo dużo, chociaż tak naprawdę nie dzieje się nic. Jak to? - pomyślicie. A tak to. Nie mam siły ani ochoty na nic, więc wszystko zajmuje mi o wiele więcej czasu niż normalnie by zajęło, a poza tym staram się robić jedną rzecz na raz. Znaczy, jedna rzecz dziennie mi zazwyczaj wystarczy. Zacznijmy od wstania. Na początku było ciężko z życiem, ze wstaniem z łóżka po nocy, więc przez jakiś czas zajmowałam się tylko wstawaniem. A reszta się robiła sama, albo się nie robiła, kogo to obchodzi. Jak już opanowałam wstawanie, to przyszła kolej na poranne mycie. To z kolei nie było trudne, bo jakoś tak się składało ze wstawaniem więc szybko opanowałąm to jako całość. Do tego dochodzą tabletki, ale ich nawet nie liczę bo je brać muszę, a wszystko poza tym jest tylko dodatkiem do życia. Jeśli chodzi o mycie, to najgorzej mi szło z myciem zębów, tym porannym bo wieczorne jakoś się samo działo, ale normalnie w ciągu dnia po prostu nie pamiętałam, albo nie zwracałąm na to uwagi. A przepraszam, mycie włosów było najgorsze. Ciągle jest. Odkąd wóciłąm do pray to staram się dwa razy w tygodniu, ale czasami nawet tego mi się nie chce.
Tak normalnie, jak już opanowałam wstawanie z łóżka i mycie się z nakładaniem kremu, to trzeba było zająć się jedzeniem. Z tym nie szło mi najlepiej także. Ale chyba gorsze od jedzenia było picie. A może nie, teraz już nie wiem bo wciąż zapominam o jednym i drugim, a nawet jak ciało się domaga to mi się nie chce. Ale i tak przytyłam na zimę, czyli normal. Czekoladki i alkohol robią swoje, żeby skały srały to dupa i tak urośnie. Szczególnie jak się kompulsywnie wchlonie półkilową paczkę czekoladek Lindt w trzy dni. I zapije trzema wódkami z colą. I tak ileś razy.
Ćwiczenia fizyczne? Jakie ćwiczenia? Po raz pierwszy wyszłam z domu po dwóch miesiącach, wieczorem, w kozakach i czapce. Powiem, że byłam zdziwiona, że ludzie na mnie nie patrzą, nie szeptają, nie pytają. W sumie to ich rozumiem, przecież nic o mnie nie wiedzą. Zrobiłam sobie jogę, raz czy dwa. Ciało się domaga jakiegokolwiek szacunku, ale ja z uporem nie i nie. Jem pikantną zupkę chińską na obiad i zagryzam paczką popcornu. Czipsy też lubię. I pączki, oj jak ja lubię pączki, szczególnie Crispy Creme, ale są drogie więc najczęściej zadowalam się czteropakiem z pobliskiego sklepiku. W sumie tam też trzeba dojść, więc codzienne spacery do sklepiku stały się rytuałem, nie ważne czy kupię coś w promocji czy nie.
Życie sprowadza się do podstawowych czynności życiowych, żeby z głodu nie zdechnąć i żeby... chyba tylko tyle. Niby odżywam jak wnuki na weekend przyjadą, ale tak naprawdę to bardzo się tym stresuje. A po ich wyjeździe stresuję się jeszcze bardziej, że już ich nie ma. Ale kręci się ten świat, ze mną, beze mnie, jakie to ma naprawdę znaczenie. Stoimy na granicy wojny, coraz częściej myślę żeby zacząć kompletować zapasy.
Zaczęłam terapię...